sobota, 15 kwietnia 2023

Epilog

Przyszłość.


Ostatni gwizdek. Głośny, wręcz zwierzęcy okrzyk radości. Konfetti w kolorach granatu i borda. Magiczne fajerwerki. Łzy ogromnego szczęścia. Spełnienie ...
W jednej chwili trzymałeś w rękach charakterystyczny uszaty puchar, aby po chwili zamienić go na twój największego skarb tulący się sennie do twojej szyi niczym miś koala. Wzruszona spoglądałam z uśmiechem na twoją radość. Zasłużyłeś na to. Po wielu przegranych finałach nareszcie siegnąłeś po to co ci się należało.
Byłam naocznym, wręcz namacalnym świadkiem twojej trudnej drogi na sam szczyt. Przeżyłam z tobą każdą kontuzję, każdy uraz i każdy zły humor spowodowany porażką. Nie raz ugryzłam się w język, zacisnęłam usta, a innym razem pokłóciliśmy się tak ostro, że w ruch poszły rzeczy, które aktualnie mieliśmy pod ręką. Ileż to razy się "rozstawaliśmy"? Czasami nawet zdążyłam spakować walizkę do końca, ale najczęściej wywracałeś ją do góry nogami i przepraszałeś tak intensywnie, że w głowie i na ustach miałam jedynie twoje imię. Ja też przepraszałam. Stałam przed tobą niczym spłoszona sarenka czekając aż wyciągniesz do mnie ramiona w których będę mogła się schować. Nie umiałeś się na mnie długo gniewać. Z czasem zrozumiałeś czym są babskie humory, których sama nie potrafiłam opanować. Byliśmy w tym razem. Trzymając się za dłonie. Na dobre i na złe.
Czułam się spełniona gdy po każdym sukcesie szeptałeś do mnie "dziękuję". Dziś nie mogło być inaczej. Tak jak najpiękniejszego dnia w naszym wspólnym życiu podczas którego to ja miałam do rozegrania finał i musiałam wylać z siebie siódme poty. Wtedy to ty byłeś widzem. Byłeś obok, wspierałeś mnie i trzymałeś za mnie kciuki. Dawałeś mi siłę, której tak bardzo potrzebowałam. Wtedy też usłyszałam "dziękuję". Najpiękniejsze "dziękuję" jakiekolwiek wyszło z twoich ust. Trzymałeś na rękach nasz największy skarb, nasze najważniejsze trofeum, tworząc przed moimi oczami obraz będący prawdziwym arcydziełem. Tego dnia musiałam ustąpić innej kobiecie, która stała się tą najważniejszą w twoim życiu. Nie wzbudziło to we mnie zazdrości, a jedynie czystą radość rozsadzającą moje serce.
- Po kim ty jesteś takim małym przylepem, co? - do moich uszu dotarł twój rozbawiony głos. Roczna blondynka przetarła swoje zaspane oczka i ziewnęła w odpowiedzi. - Rozumiem. Mecz był nudny jak flaki z olejem. Tatuś się postara następnym razem. - poczochrał jej loczki.
- Nie prawda. Przez całe dziewięćdziesiąt minut pokazywała cię palcem. No, chyba że była zabawiana przez Fernando. - uśmiechnęłam się do mojej małej kopii. - Nawet zachichotała jak Gavi wywinął orła.
- W końcu to jej ulubiona komedia. Zawsze jak płacze to włączam jej komplikacje z Gavi'm.
Pokręciłam głową ze śmiechem. Wiedziałam, że się drażnisz. Dość często żartowaliście z siebie z Pablo, ale wiedziałam, że jeden za drugim skoczyłby w ogień. W końcu był dla ciebie niczym młodszy brat. Oraz, ku naszemu początkowemu zdumieniu, godna zaufania niania. Wraz z Fernando ostro walczyli o miano "ulubionego wujcia" małej Yary. Ale wystarczyło, abyś to ty pojawił się w polu jej widzenia i wszyscy mogli rozejść się na boki.
- Córeczka tatusia. - skomentowałam gdy jej pulchne rączki kolejny raz oplotły twoją szyję. - Jeśli marzy ci się rodzinne zdjęcie z tym czymś uszatym to radziłabym się pospieszyć. Daję jej pięć minut. Jeśli później wybijemy ją ze snu i dostanie furii to możesz zapomnieć o świętowaniu z kolegami. Wracasz do domu i ją usypiasz. Bez dyskusji.
- Obejdzie się bez armagedonu. To grzeczna dziewczynka. - splotłeś swoje palce z moimi i pociągnąłeś w stronę fotografa.
- Mówiłeś, że wdała się we mnie, a z tego co pamiętam zawsze powtarzasz, że jestem niegrzeczną dziewczynką. - rzuciłam niewinnie na co twoje oczy spojrzały na mnie z błyskiem. Wiedziałam co on oznacza. Zagryzłam zadziornie wargę w odpowiedzi.
Mimo wielu przeciwności losu, stereotypów oraz ludzkiej zawiści, wciąż byliśmy tu razem. Uśmiechając się szczerze i pozując do wspólnego zdjęcia. Kolejnego do naszej sporej kolekcji, która była dopiero w swojej początkującej fazie.
Byliśmy szczęśliwi bo byliśmy razem. Tak jak od początku chciało tego przeznaczenie.

"Kiedy dwoje ludzi ma być razem, będą razem. Istnieje coś takiego jak przeznaczenie"
- Sara Gruen, "Woda dla słoni"


***

THE END


10.2 "He said, let's get out of this town."

Gdy nasz związek wypłynął na światło dzienne, jedyne czego się obawiałam to zepchnięcie sukcesów Pedro w cień.
Nie martwiłam się niedojrzałymi komentarzami małolat, które na serio uważały, że mój chłopak złamał im serca i nawet ogłosiły na TikTok'u trzy dniową żałobę narodową. Nie martwiłam się fanatykami, którzy w naszej relacji dostrzegali sabotaż przygotowany przez mojego rodzonego ojca w celu przeniesienia Pedro z Barcelony do Madrytu. Nie martwiłam się również niedorzecznymi artykułami na sportowych portalach, gdzie zaczęto pisać brednie o kłótni Pedro z szatnią Barcelony, która miała być niezadowolona z powodu naszego związku, choć osobiście poznałam większość jego kolegów z drużyny i żaden z nich nie dał mi do zrozumienia, że jestem czymś w rodzaju intruza.
Najbardziej martwiłam się faktem, że nasz związek był bardziej rozgłośniony niż nagroda dla Złotego Chłopca, którą Pedro miał odebrać. Uważałam, że właśnie o tym powinni pisać, a nie wtykać nosy w czyjeś życie prywatne. To, że ktoś był popularny, nie oznaczało, że ludzie mieli wejść z butami w jego życie. Prywatność była rzeczą świętą, ale fani błędnie sądzili, że są jej częścią.
Fala hejtu zalała moje media społecznościowe. Byłam na to przygotowana, ale nie sądziłam, że w człowieku może mieścić się tyle nienawiści. To ja byłam tą złą, która owinęła biednego i nieskazitelnego Pedri'ego wokół palca. Możliwe, że poiłam go również amortencją, ale skąd mogłam wiedzieć jak się ją przyrządza skoro do dzisiaj czekałam na swój list z zaproszeniem do Hogwartu?
Byłam brzydka, głupia, nudna, za chuda, za gruba (?!), nosiłam okulary, a po za tym nie wbijałam się w kanon piękna bycia WAG. Nie wiem, może dlatego że nie wypinałam półnagiego tyłka na Instagramie, ani nie wstrzykiwałam sobie niczego w usta, aby wyglądały one jak rybie wargi?
Gdy podzieliłam się swoimi przemyśleniami z Pedro, ten jedynie się śmiał. Oczywiście nie dobierałam do siebie tych wszystkich komentarzy, ale wzruszyłam się gdy po zakończonej rozmowie opublikował niespodziewanie nasze wspólne zdjęcie z Teneryfy, oznajmiając całemu światu, że jest we mnie do szaleństwa zakochany.
Carlota z kolei uważała, że powinnam unieść głowę wysoko i pokazać światu swoją siłę. A co daje kobiecie największą siłę i poprawia humor? Zakupy! W ten sposób wyciągnęła mnie na zakupowy szał na Gran Via. Ubrania, buty, kosmetyki, dodatki ... kręciło mi się w głowie od tego wszystkiego!
- Dolej oliwy do ognia! - zaśmiała się wciągając mnie do słynnego butiku Victoria's Secret. - Niech sączą więcej jadu sądząc, że zabawiasz się kartą kredytową swojego chłopaka. A skoro Ci ją podarował to chyba wypada kupić mu prezent! - wpadła pomiędzy koronkowe komplety.
- Nawet nie wiem jak wygląda jego karta. - zaśmiałam się rozglądając wokół. - Tutaj mam mu kupić prezent?
- Yhym, a najlepiej w kolorach granatowym i bordowym. - wskazała mi dwa seksowne komplety w tych barwach. - Mówiłaś, że ubranie koszulki meczowej odpada z powodów moralnych, ale chyba w ten sposób możesz go wesprzeć? Albo zmotywować.
- Niby w jaki sposób skoro dzieli nas ponad sześćset kilometrów?
- A jak do tej pory radził sobie bez ciebie? - uniosła brew ku górze. Zagryzłam wargę czując gorąc wpływający na moje policzki. - Kochana, każdy facet ma na swoim telefonie zdjęcie swojej dziewczyny w seksownej bieliźnie. Jest to dość przydatne w związku na odległość albo podczas częstych wyjazdów.
- Przymierzyć mogę. - wyrwałam jej komplety z rąk udając się w stronę przymierzalni. Weszłam do jednej z nich przekręcając za sobą kluczyk. Westchnęłam głęboko. Byłam otoczona lustrami, które z każdej strony ukazywały moją zaczerwienioną twarz. Ja już totalnie zwariowałam przez tą diablicę!
Najpierw założyłam na siebie granatowy komplet. Leżał idealnie i był na prawdę wygodny. Seksowny, ale nie wulgarny. Nie miałam hiszpańskich krągłości, ale w tym kroju spodobałam się samej sobie. Chwilę biłam się z myślami, aż chwyciłam do rąk telefon i zrobiłam kilka zdjęć. Potem to samo zrobiłam z kompletem bordowym. Opuściłam małe pomieszczenie z zamiarem kupna i z większą pewnością siebie.
- Odkąd urządziłyśmy przyjęcie urodzinowe Ansu Fati'ego dostajemy mnóstwo zamówień z Barcelony i jej okolic. - zauważyła Carlota w drodze do mojego mieszkania. - Pamiętasz jak mówiłyśmy na samym początku o otworzeniu filii naszej firmy?
- Owszem, ale gdy ją odpowiednio rozwiniemy i będziemy mogły zatrudnić pracowników. - odpowiedziałam wysyłając Pedro zdjęcia z dopiskiem "Granatowa czy bordowa? W której mam obejrzeć mecz?". - Marzyłaś o filii w twojej rodzinnej Walencji.
- Wtedy nie znałam Javiera.
- Jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
- Chcemy zamieszkać razem. - wyznała zaskakując mnie. - W Madrycie. Wiesz, nie wyobrażam sobie, abym mogła być z dala od niego. Uzależnił mnie od siebie!
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wam się układa. - uśmiechnęłam się szeroko. - Możemy wybrać inne miasto, albo w ogóle. Czemu tak na mnie patrzysz? - spytałam na co dziewczyna pacnęła się dłonią w czoło. - Oh, masz na myśli Barcelonę!
- Mam na myśli ciebie w Barcelonie w łóżku twojego boskiego Kanaryjczyka. - przewróciła oczami.
- Chcesz się mnie pozbyć? - zaśmiałam się. Moje serce zaczęło szybciej bić na samą myśl o takim rozwiązaniu. Że też nie pomyślałam o tym wcześniej!
- Nie kochanie, nie chcę. - zaparkowała samochód przed moją kamienicą. - Po prostu jestem zakochana do szaleństwa i nie wyobrażam sobie być z dala od Javiera oraz tęsknić za nim codziennie tak jak ty za Pedri'm. Dlatego jako dobra wspólniczka chce Ci pomóc znaleźć wyjście z tej sytuacji.
- Na razie to niemożliwe. - zauważyłam.
- Jeszcze kilka miesięcy, a będziemy mogły sobie na to pozwolić. Ja jestem za Barceloną, a ty? - spojrzała na mnie uważnie. Z piskiem radości rzuciłam się na jej szyję. - Od dzisiaj pracujemy jeszcze ciężej, aby cię później wysłać do twojego kochasia z walizkami w rękach, jasne?
- Więc Gavira będzie musiał odebrać mnie z lotniska. Ma już wprawę.


To był pierwszy raz gdy weszłam na samą górę wręcz w podskokach. Wizja pracy w Barcelonie i zamieszkania z Pedro pod jednym dachem pobudziła w moim organizmie nieskończoną ilość endorfin. Położyłam torby z zakupami na kanapie i chwyciłam za dzwoniący w mojej torebce telefon. Uśmiechnęłam się szeroko dostrzegając kto się do mnie dobija. Opadłam plecami na łóżko odbierając połączenie. Motyle w brzuchu dały o sobie znać gdy tylko zobaczyłam jego twarz.
- Cześć kochanie. - pomachałam mu.
- Czy ty chcesz mnie zabić przylepie? - spytał na wstępie, na co zmarszczyłam czoło nie rozumiejąc o co mu chodzi. - Jak według ciebie mam dzisiaj zagrać czując ucisk w spodniach?
- To tylko bielizna. - zachichotałam.
- Na twoim nagim ciele. - jęknął.
- Myślałam, że Ci się spodoba.
- Problem w tym, że za bardzo mi się spodobało. - przeczesał nerwowo swoje włosy. - Obydwa komplety są bardzo ładne. Ale proszę Cię, bez takich akcji w dniu meczu gdy nie ma cię obok mnie.
- Kochanie, jak sobie radziłeś do tej pory? - spytałam przełykając ślinę i spoglądając jak barwa jego tęczówek staje się ciemniejsza. Potrząsnął głową jakby chciał coś z niej wyrzucić. - Gdzie teraz jesteś? - spytałam, a gdy odpowiedział że jest sam w hotelowym pokoju, zrobiłam coś, o co bym się nigdy w życiu nie podejrzewała. - Opowiedzieć Ci jak ja sobie radziłam?
- Martina ... - warknął ostrzegawczo. - To nie jest śmieszne.
- Zawsze wtedy myślałam o tobie. - szepnęłam odpinając guzik od spodni. Uniosłam telefon w ten sposób, aby mógł to zauważyć. - Wyobrażałam sobie, że moje ręce są twoimi. - jego źrenice się rozszerzyły. - To były momenty gdy cholernie za tobą tęskniłam. Gdy byłam sama. W środku nocy. - włożyłam dwa palce do swoich ust.
- Dalej to robisz? - wychrypiał, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce.
- A ty nie? - opuszkami palców zjechałam do granicy mojej bielizny. - Pewnie myślisz wtedy o jakiejś seksownej modelce. - droczyłam się.
- Martina, nigdy nie potrzebowałem twoich zdjęć w bieliźnie, aby sobie ulżyć. - oblizał swoje usta oddychając ciężko. - Wystarczyła sama myśl o tobie.
- Dotnij się, proszę. - wyszeptałam robiąc to samo. Przymknęłam powieki oddając się przyjemności w takt odgłosów wydobywających się z ust chłopaka. Sama ledwo kontrolowałam własne. Nie potrzebowaliśmy zbyt dużo czasu, aby na przemian wyrwały się z nich nasze imiona przepełnione ekstazą. - Lepiej? - wydyszałam po chwili.
- Czuję, że strzelę bramkę. A ty załóż tą granatową.

*


Rodzinny dom Beltrana nie był zwykłym domem. Nie był nawet rezydencją. On był po prostu małym zamkiem pod Madrytem. Z pięknym dużym ogrodem oraz stadniną na tyłach posiadłości. Wchodząc tam po raz pierwszy czułam się jakbym wstępowała w progi muzeum. Nie wyobrażałam sobie życia w takich warunkach. Ale jego matka była dumna oprowadzając nas po wszystkich pomieszczeniach. Nie była nieprzyjemną kobietą, aczkolwiek jej wyniosły ton i sztywność w gestach, którymi była naznaczona od najmłodszych lat, wprowadzała mnie w lekkie zakłopotanie. Wiedziałam, że uwielbia moją siostrę, ale ja o wiele lepiej się czułam podczas gotowania z panią Rosą.
Stałam na środku tak zwanej sali balowej pilnując uważnie, aby stoły zostały rozłożone w odpowiedni sposób. Niecierpliwie spoglądałam na antyczny i zapewne bezcenny zegarek dający mi jasny sygnał, że dowóz kwiatów spóźniał się już dobre dziesięć minut. Ja byłam wyrozumiałą osobą, ale nie mogłam tego powiedzieć o matce Beltrana.
- Ta sala jest bardzo piękna. - zwróciłam się do niej gdy surowym wzrokiem wyglądała przez okno na podjazd. - Czy w tych czasach jest praktyczna? Używają ją państwo często?
- Teraz najczęściej służy jako piękne tło do eleganckich sesji zdjęciowych. W ten sposób zarabia na samą siebie. Niestety dawne przyjęcia i bale są już przeszłością. - westchnęła omiatając zdobiony sufit z tęsknotą. - Bardzo chciałabym, aby ślub Beltrana i Danieli odbył się w naszej posiadłości. Może mogłabyś z nimi porozmawiać?
- Niczego nie obiecuję. - uśmiechnęłam się nie chcąc robić kobiecie niepotrzebnych nadziei. Osobiście nie miałam zamiaru w cokolwiek się wtrącać, a cierpliwie czekać aż Daniela poprosi mnie o pomoc. To był jej ślub i musiał się odbyć na jej warunkach.
- Słyszałam o tobie i tym piłkarzu. Dość głośno jest o nim w ostatnim czasie. Tak samo jak o tym drugim. - zamyśliła się przez chwilę. - Eleonora i Sofia non stop o nich mówią. - poczułam się dziwnie z myślą, że nawet księżniczki Hiszpanii, w tym sama następczyni tronu mogą podkochiwać się w moim chłopaku. A jeszcze dziwniej mi było gdy matka Beltrana mówiła o nich jak o córkach sąsiadów z naprzeciwka.
- Zapewne ma pani na myśli Pedro Gonzaleza i Pablo Gavirę? - odchrząknęłam, a ona pokiwała głową. - To prawda. Ja i Pedro jesteśmy razem. Poznaliśmy się w Las Palmas przed rokiem, ale tego wścibskie media nie muszą wiedzieć.
- I bardzo dobrze. Żadnych wywiadów. - położyła mi dłoń na ramieniu. - I nie czytaj tego co o was piszą. Wiem, że ciekawość jest czasami silniejsza, ale nie rób tego. Żyję z tym piętnem od pół wieku, więc wiem co mówię. Czy Pedro będzie Ci jutro towarzyszył?
- Niestety, ale jutrzejszego wieczoru będzie odbierał nagrodę dla Złotego Chłopca. - uśmiechnęłam się z dumą.
- Pogratuluj mu ode mnie. A gdy i na was przyjdzie pora to z przyjemnością udostępnię wam tą sale na wasze przyjęcie zaręczynowe. Jako siostra mojej synowej jesteś dla mnie jak rodzina.
- Oh, dziękuję. - wydukałam chociaż w moich planach nigdy nie było i nie będzie przyjęcia z takiego powodu. Nie miałam pojęcia co mnie czekało w przyszłości, ale gdyby pewnego pięknego dnia Pedro zechciał poprosić mnie o rękę, nie chciałabym robić z tego wydarzenia roku. To miało być tylko pomiędzy nami.
- To tyczy się również ciebie Stello. - zwróciła się do mojej siostry, która nagle pojawiła się obok nas. - A teraz was przepraszam, ale chyba kwiaciarnia dojechała. Mam im co nie co do powiedzenia.
- Po moim trupie. - warknęła pod nosem siedemnastolatka.
- Zachowuj się. - syknęłam w jej stronę. - Ja również czuję się tutaj niekomfortowo, ale muszę robić dobrą minę do złej gry.
- Zamierzam wziąć telefon na to nudne przyjęcie i oglądać pod stołem odebranie przez Pedri'ego nagrody. - przybrała buntowniczą pozę.
- Oszalałaś? - wytrzeszczyłam na nią oczy. - Ja mam w planach wyjść ze sali w tym momencie. Stella, przecież możesz mi towarzyszyć. Chyba nie chcesz, aby goście gadali za naszymi plecami co mogłoby się odbyć na Danieli?
- Wali mnie co o mnie powiedzą. - warknęła zaciskając pięści. - I tak już jestem czarną owcą w tej rodzinie. - ruszyła w stronę wyjścia z sali.
- O czym ty mówisz? Stella! - zawołałam za nią. W progu wyminęła się ze zdezorientowaną Danielą, która posłała mi pytające spojrzenie. Skinęłam na nią i wskazałam na schody na które wbiegła nasza młodsza siostra. Razem udałyśmy się do zajmowanego przez nią pokoju.
Widok jej zapłakanej twarzy i trzęsącego się od szlochu ciała wystraszył mnie nie na żarty. Obie z Danielą podbiegłyśmy do niej zajmując miejsca po obu stronach.
- Skrzacie co się stało?!
- Ktoś sprawił Ci przykrość? Powiedz kto! - oczy wydrapię jeśli okaże się to prawdą. Choćby Pedro miał mnie widywać za kratkami! - Stella, powiedz coś! Co się stało?
- Nie mogę! - załkała. - Odepchniecie mnie.
- O czym ty ...
- Boże, chyba nie chcesz nam powiedzieć, że jesteś w ciąży? - Daniela zakryła usta dłonią, a ja miałam ochotę ją kopnąć.
- Jeszcze Ci tylko pulsującej żyłki na szyi brakuje żeby być jak ojciec! - rzuciłam w jej stronę poduszką. - Maleńka, co ty mówisz? Nigdy Cię nie odepchniemy. - objęłam brunetkę ramieniem i zaczęłam kołysać jak małym dzieckiem. - To z powodu jakiegoś dupka? Poszczuję go Pedri'm. - obiecałam, a ona załkała jeszcze bardziej.
- Chyba wolałabym, aby powodem był jakiś dupek. - wyjąkała.
- Skrzacie natychmiast mów co się stało. - Daniela miała mniej cierpliwości ode mnie. Może dlatego, że miała na swojej głowie dwie młodsze siostry, a nie jedną.
- Ale nie powiecie rodzicom? - pociągnęła nosem. Spojrzałyśmy po sobie niepewnie. Skoro Luis i Helen mieli o tym nie wiedzieć to sytuacja musiała być poważniejsza niż z początku mi się wydawała. Kiwnęłyśmy w zgodzie głowami chcąc, aby wydusiła to wreszcie z siebie. - Od jakiegoś czasu zauważyłam, że coś jest ze mną nie tak. - zaczęła. - Dziwnie się czułam ...
- Jesteś chora? - przerwałam jej dzięki czemu zirytowana Daniela mogła odrzucić pocisk w postaci poduszki w moją stronę.
- Nie. Choć nie wszyscy by się z tym zgodzili. - szepnęła. - Co raz częściej się na tym łapałam. Ja ... chyba się zakochałam.
- Serio Stella?! - pisnęła Daniela. - Ja tu zawału chcę dostać, a ty mi wyjeżdżasz z pierwszą miłością?! Z tobą również podzieliłabym się tabletkami, było poprosić!
- Dlaczego z powodu niewinnego zakochania się uważasz, że jesteś czarną owcą w rodzinie? I dlaczego miałybyśmy cię z tego powodu odepchnąć? - chwyciłam ją za dłoń nie zwracając uwagi na irytację Danieli. Stella uniosła na mnie zapłakaną twarz i uchyliła lekko swoje usta ... - Zaraz ... zakochałaś się w Pedro? - wydukałam, a moje serce stanęło na moment.
- Co? Nie! Oczywiście, że nie! - oburzyła się. - Ale to przez niego!
- Co takiego?
- Przez niego ją sfaulowałam! - zakryła twarz w dłoniach.
- Stella? Chcesz mi powiedzieć, że zakochałaś się w Lieke? - spytałam niepewnie. Odpowiedziała mi dość wymowna cisza. Daniela otwierała i zamykała na przemian usta zszokowana tak samo jak ja. - Maleńka, to nie jest nic złego. - przytuliłam ją znów do siebie.
- Jak to się ... jak się zorientowałaś? - Daniela objęła ją z drugiej strony gładząc po włosach. - Opowiedz nam wszystko.
- Sama nie wiem. - otarła policzek. - Ja ... nie rozumiem tego. Przecież podobają mi się chłopacy. Ale wtedy na boisku ... obserwowałam ją uważnie bo wiedziałam, że jej osoba sprawia Ci przykrość. - zwróciła się do mnie. - Tak bardzo mnie irytowała! Myślałam, że z powodu Pedri'ego, ale gdy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że byłam o nią w jakiś dziwny i pokręcony sposób zazdrosna. Wkurzyło mnie to jeszcze bardziej, a do tego ta cieszynka ... nie chciałam jej skrzywdzić.
- Ona nie ma o to żalu. - uśmiechnęłam się. - Zrozumiała twoje motywacje.
- Irytowała mnie moja słabość do niej. Ostatnio nawet wypytywałam o nią Pedri'ego, oczywiście w taki sposób, aby mnie nie rozszyfrował. Co ze mną jest nie tak? - jęknęła. - Nigdy nie spojrzę jej w oczy!
- Jeśli podobają Ci się chłopcy i dziewczyny to moja droga jesteś skrytym oraz wymarzonym seksualnym ideałem. - zachichotała pod nosem Daniela. - Jesteś biseksualna.
- Wiesz ... nie powinnam tego mówić bo dowiedziałam się tego w tajemnicy ... - zaczęłam niepewnie. Nie mogłam tego dusić w sobie. - Ugh, po prostu nie wydajcie mnie przed Pedro! Lieke także woli dziewczyny, ale na razie nie mówi o tym głośno bo jej rodzina tego nie akceptuje. Jest jej z tym ciężko.
- Na prawdę? - Stella zerknęła na mnie z lekkim błyskiem w oku.
- Myślę, że powinnaś ją osobiście przeprosić za ten faul. Może następnym razem odwiedzisz ze mną Pedro w Barcelonie? - spytałam niewinnie, na co Daniela zaniosła się śmiechem, a policzki Stelli pokrył rumieniec. - Lieke jest bardzo miłą dziewczyną.
- Nie wiem ... może. - odchrząknęła. - Dziękuję.
- Za co skrzacie? - zdziwiła się Daniela. - Powinnaś nas raczej przeprosić. Jak mogłaś pomyśleć, że Cię ocenimy?! A rodzice? Ojciec się raczej ucieszy, że tym razem nie chodzi o domniemaną ciążę!
- Tsaa ... ale to kolejny Cule. - mruknęłam.

*


Nie wiem czy powiedzenie, że "przyjęcie się rozkręciło" byłoby adekwatne do sytuacji w której się aktualnie znajdowałam, ale atmosfera była o wiele mniej sztywna niż na samym początku. Może to był zbawienny wpływ szampana, kto wie. W każdym bądź razie moja i Stelli ucieczka do ogrodu, gdzie wspólnie oglądałyśmy jak Pedro odbiera Złotą Piłkę, była jedną z najlepszych rozrywek tego wieczoru. Jedynie tata miał do nas żal bo jako ojciec przyszłej panny młodej musiał siedzieć przy stole i szczerzyć zęby do wszystkich wokół.
Nie skromnie dodam, że wykonałyśmy z Carlotą kawał dobrej roboty. Sala była przepięknie udekorowana, a z jej kąta, gdzie na podeście swoje miejsce miała orkiestra wynajęta z samej madryckiej opery, dochodziła do nas przyjemna muzyka. Zainspirowane muzycznym tłem serialu Bridgertonowie, zaproponowałyśmy muzykom wykonanie nowoczesnych piosenek w podobny sposób. W ten sposób ta cudowna sala przypomniała sobie przyjęcia sprzed wieku bądź dwóch. A to nie było wszystko.
Wprowadziłyśmy karnety balowe w których mężczyźni mogli się zapisywać jeśli chcieli zatańczyć z daną kobietą. Byłam w ten sposób zmuszona na taniec z nudnymi kuzynami Beltrana, ale czego nie robi się dla siostry? Również jej teściowa była zachwycona wszystkimi pomysłami, chodząc wokół gości z blaskiem na twarzy.
- Mam genialną córkę. - szepnął tata gdy prowadził mnie w tańcu na parkiecie. - Wiesz, bałem się że pomysł z twoją firmą jest jedynie kaprysem dla którego stracisz czas. Myliłem się. Masz ogromny talent.
- I tak wiem, że całe życie będziesz się nad nami trząść.
- Oczywiście, że będę. - okręcił mnie wokół. - Ale przynajmniej dzięki tobie i Stelli nie będę musiał przesiadywać w pałacach.
- Tylko na stadionach? - zaśmiałam się.
- Obiecaj, że twój ślub będzie normalny. Nie wiem kiedy, nie wiem gdzie, nie wiem z kim ... nie no, mam nadzieję, że już wiem z kim. - parsknął pod nosem. - Ale nie chcę na nim siedzieć jak na tureckim kazaniu. Chcę Cię oddać w ręce twojego przyszłego męża w normalnych warunkach.
- Chcę wziąć ślub na plaży. W Las Palmas. - z moich ust wyrwało się to, co chowałam w sercu od bardzo dawna. Moje skryte marzenie, które kiedyś było snem. - Tylko najbliższa rodzina i przyjaciele.
- Więc życzę Ci tego z całego serca. - ucałował czule moją skroń. - A teraz zerknij w ten zabawny karnecik i zobacz kogo masz następnego na liście.
- Byłeś ostatnim dżentelmenem. - zaśmiałam się.
- Na pewno? - uniósł brew ku górze. Kręcąc głową sięgnęłam po mały notesik przywiązany na tasiemce do mojego nadgarstka. Uchyliłam usta czytając nazwisko. - Kim jest Pedro González López?
- Mogę? - usłyszałam za sobą doskonale znany mi głos. Tata się zaśmiał, a ja odwróciłam do tyłu. Pedro stał przede mną w smokingu i z firmowym uśmiechu przyklejonym do twarzy. - Myślisz, że tylko ty możesz robić niespodzianki?
Chwycił za moją dłoń i zaprowadził na sam środek parkietu. W kącie sali rozbrzmiały pierwsze takty "Wildest Dream" gdy poczułam jak obejmuje mnie jedną ręką w tali, a drugą splata nasze palce ze sobą. Ucałował je i poprowadził mnie w tańcu.
- Jak możesz to robić własnej siostrze i wyglądać piękniej od niej na jej własnym przyjęciu zaręczynowym? - zaśmiał się do mojego ucha, po czym nie czekając na odpowiedź okręcił mnie wokół. - Chyba nie masz nic przeciwko, że przyjechałem tu z Lieke?
Zaśmiałam się. Nie tylko Pedro odbierał dzisiaj swoją nagrodę. Lieke została najlepszą piłkarką na tej samej gali. Czy podzieliłam się z nim najświeższymi nowościami? Oczywiście, że tak. Z premedytacją zabrał ją ze sobą w jej cudownej sukience, aby miała okazję porozmawiać ze Stellą. Nie chcieliśmy je absolutnie naciskać. Chcieliśmy, aby miały szansę ze sobą porozmawiać. Reszta należała do nich.
- Wyleczyłeś mnie z zazdrości.
- Czyli zrozumiałaś upraciuchu, że jestem tylko twój?
- Zawsze możesz mi odświeżać pamięć co jakiś czas. Profilaktycznie oczywiście. - zachichotałam.
- Czy dobrze pamiętam, że ta piosenka jest o ucieczce? - spytał, na co przytaknęłam. - Zmywamy się?
- Ale ... dopiero przyszedłeś. A co z Lieke?
- Przyszedłem po ciebie. - podkreślił. - A Lieke zajmie się Stella. Chciałaś odświeżenia pamięci? Doskonale się składa. - chwycił mnie za rękę i poprowadził przez całą salę. Moi rodzice i siostry kompletnie nie byli tym zdziwieni. Wręcz w biegu chwyciłam płaszcz i wyszłam z Pedro na chłodne grudniowe powietrze. Przystanęłam z wrażenia gdy spojrzałam w dół schodów.
- No chyba żartujesz!
- Kochanie, teraz zrobię to legalnie.
- Mam szpilki i długą sukienkę!
- Z seksownym i wygodnym rozcięciem. Chodź! - pociągnął mnie w stronę motoru. - Beltran go dla mnie przechował. Nie mogłem przecież przywieźć nim Lieke.
- Ale mnie już tak? - prychnęłam.
- Wiesz ... może Lieke woli dziewczyny, ale mimo wszystko głupio bym się czuł gdyby obejmowała moje biodra udami. - błysnął uśmiechem i pomógł mi założyć kask na głowę. - Jedziemy do ciebie.
- Nie mam pojęcia dlaczego się na to godzę. - jęknęłam wchodząc z jego pomocą na tego potwora.
- Adrenalina? Seksowny kierowca, któremu znów wymacasz mięśnie na brzuchu? - nabijał się. - Przyznaj, że jest w tym coś z romantyzmu. Po za tym znów możesz być pełnoetatowym przylepem.
- Jestem zawsze pełnoetatowym przylepem! - objęłam go mocno. Pedro pogładził z czułością moje dłonie, po czym włączył silnik. Jeśli zgubię po drodze szpilki to go własnoręcznie uduszę! - Tylko nie za szybko. - poprosiłam przytulając się do jego pleców.
- Nie bój się. Nie zrobię Ci krzywdy.
- Już wiem dlaczego się na to godzę.
- Dlaczego?
- Bo Cię kocham Gonzalez.

Mknęliśmy przez ulice nocnego Madrytu. Nie czułam chłodu, a jedynie ciepło bijące z jego ciała. Ufałam mu całą sobą. Oddałam się mu bez reszty wraz ze swoim życiem.
Był mój. A ja byłam jego.

***


9.2 "They can say anything they want cause they don't know us."

Wraz z początkiem dnia pojawił się lekki wiatr, który wzmógł fale na wodzie. Z błogim uśmiechem przysłuchiwałam się jak w charakterystyczny dla siebie sposób szumią, wystawiając twarz wprost do porannego słońca. Bajamar oraz cała Teneryfa powoli budziły się do życia. W oddali słychać było odgłosy samochodów oraz pojedyncze ludzkie głosy. Na wodzie pojawiły się pierwsze jachty i kutry rybackie. Życie toczyło się swoim zwyczajnym rytmem, a jednak czułam, że coś się zmieniło. Oparta plecami o nagą klatkę piersiową Pedro, ze stopami zakopanymi w ciepłym złocistym piasku, obserwowałam otoczenie dostrzegając szczegóły na które zapewne nie zwróciłabym uwagi w innych okolicznościach. Dziś wszystko miało wyraźniejszy kolor. Intensywniejszy zapach.
Na sobie miałam białą koszulę chłopaka, która bez problemu mogłaby służyć za moją nową sukienkę sięgającą w pół uda. Szczególnie że ta, która nią faktycznie była, nie nadawała się w tej chwili do założenia. Pedro był w lepszej sytuacji bo w samochodzie woził swoje zapasowe dresy, mając zamiar je założyć gdy tylko postanowimy wrócić do jego rodzinnej miejscowości.
Ale mi było tu dobrze. Mimo, że nie spałam całą noc.
- Jak się czujesz? - spytał gładząc dłonią mój brzuch. - Nic Cię nie boli?
- Jak sądzisz? Czy określenie "czuję się jak kobieta" będzie w moim przypadku najbardziej trafne? - zerknęłam na niego kątem oka. Zaśmiał się pod nosem w odpowiedzi. - Mam trochę obolałe mięśnie, ale to bardzo przyjemny ból. Po za tym marzę o kawie z dobrym ciastkiem. - rozmarzyłam się. - Albo z pączkiem!
- Da się to załatwić. - rozbawiony oplótł ramionami moją talię, a głowę ułożył delikatnie na mojej.
- Pedro? - zaczęłam niepewnie bawiąc się rzemykiem na jego nadgarstku. - A ty? Jak ty się czujesz? Nie rozczarowałam Cię? - znów na niego zerknęłam, ale tym razem lekko speszona. Wpatrywał się we mnie zdezorientowany, aby na koniec parsknąć śmiechem.
- Ty jak sobie coś ubzdurasz w tej babskiej głowie ... - pokręcił swoją własną z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. - Chcesz prawdy? Proszę bardzo. Jestem ogromnie usatysfakcjonowany, że zdążyłaś przede mną bo uwierz mi, ale byłem na granicy wytrzymałości. - jego usta rozszerzyły się w szerokim uśmiechu, a ja się zarumieniłam. - Tak na mnie działasz ... kobieto. - podkreślił. - Moje męskie ego skoczyło po dzisiejszej nocy na najwyższy poziom.
- Cóż, miało do tego prawo. - przyznałam cicho.
- Ok, sprawę twoich wyimaginowanych kobiecych kompleksów mamy za sobą. - trzepnęłam go oburzona w udo na te słowa, ale kompletnie się tym nie przejął. - Dostałaś świeżutkie wydanie Club del Deportista?
- Daniela odebrała moją pocztę, więc zapewne jest pomiędzy innymi listami i paczkami. - wzruszyłam ramionami. - Twój tata kupił jeden egzemplarz i pokazał mi go powierzchownie. Nie miałam okazji, aby dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć. Wyglądamy w miarę przyzwoicie?
- Ty wyglądasz bosko jak zawsze. Złożysz mi swój autograf na zdjęciu? - błysnął swoimi zębami.
- Bardzo śmieszne.
- Nie żartuję. Jestem twoim największym fanem!
- Więc powinieneś mi wsunąć do kieszeni karteczkę ze swoim numerem albo nazwą Instagrama. - odwróciłam twarz, aby spojrzeć mu w oczy. Rozgryzł w mig moją aluzję. - Przyznaj, że zawsze obczajasz ich konta.
- Czy my właśnie wkraczamy na grząski grunt? - przymrużył swoje powieki. Na jego ustach błąkał się cwaniacki uśmieszek. - To pytanie pułapka. Cokolwiek nie powiem i tak będzie źle.
- Ok, nie ważne. Mam to gdzieś. - wzruszyłam ramionami.
- No jasne! - parsknął przytulając mnie mocniej. - Wszystkie karteczki lądują w koszu. Chyba, że dorwie się do nich Gavi bo uwielbia się ze mnie ponabijać, a siebie oczywiście dowartościować. Twierdzi, że te ładniejsze lecą tylko na niego. - przewrócił oczami.
- Tak mi przykro, że tobą zainteresowane są tylko okularnice. - zachichotałam rozbawiona.
- Jeśli chodzi o Ciebie to Gavi stwierdził, tonem psychiatry z wieloletnim stażem, że problem leży w twojej głowie i nie bez przyczyny nosisz okulary. - mruknął oburzony, a ja zaśmiałam się w głos. - Cieszę się, że chociaż ty rozumiesz jego poczucie humoru.
- Potrafię się z siebie śmiać. - zauważyłam. - To co z tą kawą?
- Chodź przylepie. - podniósł się z koca i wyciągnął ku mnie swoją ciepłą dłoń, a gdy tylko stanęłam na nogach, przyciągnął mnie do siebie i pocałował. - Polecę z tobą wieczorem do Madrytu. - oznajmił niespodziewanie gdy tylko odsunęliśmy swoje usta od siebie. Wpatrywałam się w niego zdezorientowana. - Mam dwa dni wolnego, a twój ojciec prosił o rozmowę ze mną.
- Nie musisz się z tym spieszyć. - zapewniłam.
- To nie chodzi o pośpiech. - założył kosmyk moich włosów za ucho. - Ty już znasz moją rodzinę i przyjaciół. Czuję się trochę jak tchórz, a wcale się nie boję stanąć przed twoimi rodzicami.
- Ta twoja męska duma. - zacmokałam.
- Te twoje wyimaginowane kompleksy. - odpowiedział w tym samym tonie.

*


- Kolejnego dnia obudziłam się we własnym łóżku, we własnym mieszkaniu na ostatnim piętrze. Rozciągnęłam się niczym zadowolony kociak czując same pozytywne emocje. Z uśmiechem odwróciłam głowę na drugą połowę łóżka, która ku mojemu zaskoczeniu była pusta. Podparłam się na łokciach skanując sypialnie zaspanym spojrzeniem.
- Pedro?! - zawołałam w głąb mieszkania, ale odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. Zerknęłam na elektryczny zegarek stojący na nocnym stoliku, który wskazywał godzinę 10.
Ani to pora biegania, ani zakupów, po za tym wyjście z mieszkania równało się z natychmiastowym ryzykiem rozpoznania. Już cała podróż z Teneryfy do stolicy Hiszpanii była niezwykle stresująca. Miałam wrażenie, że każda mijana przez nas osoba, przyglądała nam się uważnie, a w pogotowiu przygotowany miała telefon, aby uwiecznić nasze złączone dłonie. Wątpiłam, aby kaptur na głowie chłopaka był dobrym kamuflażem, skoro nie było w Hiszpanii osoby, która by go nie znała.
Z drugiej strony osobiście poznałam Gavirę po chodach, czego nie zrobiło całe lotnisko w Barcelonie, więc istniała szansa, że przemknęliśmy przez tłum niezauważeni.
Niechętnie opuściłam ciepłe łóżko, aby na boso przemierzyć całe mieszkanie w poszukiwaniu bruneta. Tak jak sądziłam byłam sama w czterech ścianach. Chciałam chwycić do rąk telefon gdy w oczy rzuciła mi się żółta karteczka na samym środku szklanego stolika.


"Jestem u twoich rodziców. Przepraszam, ale chciałem z nimi porozmawiać w 'sześć oczu'. Nie bądź zła. Kocham Cię."

 

 
Bębniąc paznokciami o kierownicę mojego samochodu zastanawiałam się jakie narzędzie tortur mam wybrać, aby wybić brunetowi głupie pomysły z głowy. Wiedziałam, że chciał mi się odwdzięczyć pięknym za nadobne. Doskonale zdawał sobie sprawę, że denerwuję się jego spotkaniem z moim kochanym tatusiem i wolałabym przy tym być, ale nie! Musiał się zemścić za to, że przeze mnie prawie osiwiał przed dwudziestką gdy zawzięcie milczałam ignorując jego połączenia.
- Ruszcie się, do cholery! - syknęłam pod nosem. Korek w centrum Madrytu, choć nad wyraz irytujący, był zjawiskiem jak najbardziej normalnym w tych godzinach. Był czymś, czego niestety nie mogłam uniknąć w drodze do mojego rodzinnego domu, gdzie obecnie chciałabym się znajdować.
Nie żebym podejrzewała ojca o zabójstwo z premedytacją, ale byłam osobą praktyczną i zawsze wolałam dmuchać na zimne.
Z ulgą minęłam bramę z nazwą "La Moraleja" wjeżdżając do znajomej dzielnicy. Mój telefon się rozdzwonił, a na jego ekranie migał nieznajomy mi numer. Odebrałam od razu wciskając funkcję głośnomówiącą.
- Słucham?
- Martina Svedin? - usłyszałam po drugiej stronie stanowczy, aczkolwiek sympatyczny kobiecy głos. Przytaknęłam zwalniając na widok domu. Ze schowka wyciągnęłam automatyczny pilot, którym uruchomiłam bramę. - Nazywam się Maribel Sanchez. Jestem redaktorką naczelną magazynu Vanity Fair Spain.
- Oh, tak myślałam, że skądś znam pani nazwisko. - zatrzymałam się na podjeździe. - W czym mogę pomóc? - pierwszą moją myślą była sesja zdjęciowa na którą nie miałam w tym momencie ani czasu ani ochoty.
- Dzwonię osobiście z propozycją ekskluzywnego wywiadu. - skrzywiłam się. Po chwili jednak zdziwiło mnie, że kobieta ma mój numer i nie skierowała owej propozycji najpierw do agenta mojej matki, który zajmował się także moimi interesami. - Oczywiście nie musi się to odbyć w najbliższym czasie. Poczekamy, aż będziecie państwo na to gotowi.
- My, to znaczy kto? - odpięłam pasy marszcząc swoje brwi.
- Mam na myśli panią i Pedri'ego Gonzalez'a.
- Ja i Pedri? - zdziwiłam się jeszcze bardziej. - Dlaczego mielibyśmy kolejny raz wspólnie wystąpić w sesji zdjęciowej? Przecież on nie jest modelem. - zaśmiałam się nerwowo.
Odkąd w kioskach pojawiło się najświeższe wydanie Club del Deportista, powiadomienia pragnęły wręcz rozsadzić mój telefon. Byłam na ustach chyba wszystkich fanek Gonzaleza. Nie czytałam ich komentarzy, choć Carlota zapewniła, że nasza sesja została przez większość odebrana dość pozytywnie.
Tsaa ... bo nie wiedziały wszystkiego.
- Moja propozycja jest raczej zapewnieniem sobie pierwszeństwa. - kobieta uważnie dobierała każde słowo dezorientując mnie jeszcze bardziej. - Jak doskonale pani wie, nasz magazyn nie interesuje się plotkami, a prawdą. Nie jesteśmy gazetą pokroju Hola Espana czy Semana.
- Ja nadal nie rozumiem. - mruknęłam.
- Chcielibyśmy oddać wam głos gdy będziecie gotowi oficjalnie potwierdzić swój związek, który wywołał burzę w internecie. - oznajmiła, a mnie wbiło dosłownie w oparcie siedzenia. - Proszę zapisać sobie numer z którego dzwonię. To mój prywatny. Gdyby się państwo zdecydowali przerwać milczenie, nasz profesjonalny zespół będzie czekał z otwartymi rękoma. Zapewniamy również uszanowanie prywatności, którym nie mogą się pochwalić inne gazety.
- Dziękuję. - wydukałam będąc nadal w szoku, po czym zakończyłam rozmowę z kobietą grzecznościowymi słowami. Z szybkością światła wpisałam w telefonie odpowiednie frazy i wytrzeszczyłam oczy na widok amatorskich zdjęć samozwańczego paparazzi, który zrobił nam zdjęcia na Teneryfie. Kupowaliśmy na nich kawę i wracaliśmy objęci do samochodu nie szczędząc sobie pocałunków. Obawiałam się nakrycia podczas naszej podróży do Madrytu, a okazała się być bezpieczniejsza niż rodzinne miasto Pedro.
Nie rozumiałam jednak ... dlaczego? Kim był człowiek, który zrobił nam takie świństwo? Jaki miał w tym cel? Dlaczego bez zgody obdarł nas z prywatności? Rozumiałam paparazzi, to była ich praca. Ale anonimowa osoba?
Powlokłam się w stronę domu z ciężkimi niczym ołów nogami. Już zapomniałam o tym, że byłam zirytowana dziecinnym zachowaniem Pedro. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka przywitana od progu żywą dyskusją w salonie. Zaciekawiona skierowałam swoje kroki w jej stronę, po czym stanęłam w progu i oparłam się bokiem o ścianę obserwując całą scenę.
Stella siedziała obok Pedro na kanapie i uważnie patrzyła jak kreśli niezrozumiałe dla mnie wzory na kartce papieru. Obok na fotelu siedział tata i co chwilę mu żywo podpowiadał. Cała trójka miała pochylone głowy nad stolikiem.
- No dobra ... a co jak przeciwniczka przejrzy moje zamiary?
- Nie przejrzy jeśli wykorzystasz zmyłkę o której Ci mówiłem. - Pedro posłał mojej młodszej siostrze pokrzepiający uśmiech. - Przećwiczymy ją w najbliższym możliwym czasie bo praktyka jest ważniejsza od teorii. Sam osobiście nie lubię słuchać o schematach. Wolę je po prostu przećwiczyć.
- O Boże, ja też!
- Więc się dogadamy.
- To może w ogrodzie przed obiadem? - tata zatarł dłonie. - Bo zostaniesz u nas na obiad, prawda?
- Obiecałem to pańskiej żonie.
- To ja biegnę po piłkę! - zawołała Stella zrywając się kanapy. Sekundę później stanęła jak wryta na mój widok. - Oh, Martina.
- Tak, Martina. - burknęłam pod nosem. - Przeszkadzam? Bo widzę, że zapomnieliście o moim istnieniu. - założyłam ręce na piersi.
- Bzdury opowiadasz księżniczko. - zaśmiał się tata. - Przez cały czas o tobie rozmawialiśmy.
- Pedro, możemy porozmawiać? - zwróciłam się do bruneta, który uważnie mnie obserwował. - Na "osobności"? - zironizowałam. Kiwnął głową i udał się w ślad za mną na piętro, a następnie do mojego pokoju, który nic się nie zmienił odkąd się z niego wyprowadziłam.
- Nie rozumiem dlaczego jesteś zła. - zaczął gdy zamknęłam za nami drzwi. - Chcę mieć jak najlepsze relacje z twoją rodziną.
- Nie o to jestem zła. - prychnęłam. - Jestem zła o te wszystkie tajemnice! - Pedro parsknął pod nosem i sam założył ręce na piersi. Ok, byłam hipokrytką w tym momencie. - Jestem zła bo obcy ludzie wpieprzają się do mojego życia i nie szanują mojej prywatności! Jestem zła bo nie jestem pieprzoną Julią, a ty nie jesteś pieprzonym Romeo, choć w tym momencie jacyś skończeni idioci bez własnego życia próbują nas dopasować do tych ról! A po za tym zbliża mi się okres i mam ochotę wszystkich wokół udusić! - tupnęłam nogą.
- Mnie też?
- Nie. - jęknęłam, a moje ramiona opadły. - Ale taka właśnie jestem w tym okresie miesiąca. - machnęłam rękoma czując jak łzy napływają do moich oczu. - Przewrażliwiona, płaczliwa i sfrustrowana. I wiecznie głodna. Psychiczna!
- Czyli jak ja po przegranym meczu. - przyciągnął mnie do siebie i mocno objął. - Chyba wiem co wprowadziło Cię w ten nastrój. - wyszeptał z ustami przy mojej skroni. - Widziałaś zdjęcia? - skinęłam głową w odpowiedzi napawając się zapachem jego perfum. - Wiem kto to zrobił.
- Słucham? - uniosłam głowę.
- Giana. - mruknął z niesmakiem. - Pochwaliła się tym osobiście Fernando.
- Ale ... dlaczego?
- Ciebie z nieznanego powodu nie lubi, a do mnie ma żal, że się od niej odwróciłem. No i jest jeszcze mój brat, który zranił jej uczucia. - słuchałam go uważnie gdy gładził uspokajająco moje plecy. - Jeśli miała to być jakaś forma zemsty z jej strony to jej się nie udała bo nie damy jej tej satysfakcji. - przyłożył swoje czoło do mojego. - Przecież nie robimy nic złego. Kochamy się i jesteśmy ze sobą szczęśliwi.
- Twoje fanki chcą mnie powiesić. - jęknęłam.
- Przesadzasz. Mają jeszcze Gavi'ego. - zaśmiał się.
- Gavi też się kiedyś zakocha.
- Oh, zaznaczę ten szczególny dzień różowym długopisem w kalendarzu. O ile kiedykolwiek nadejdzie bo do miłości trzeba najpierw dojrzeć. A w tym przypadku obaj z Fernando mogą podać sobie dłonie.
- Nie zgadzam się. - pokręciłam głową. - Uważam, że nie spotkali jeszcze odpowiednich osób do pokochania. Po za tym, Gavi pomógł nam wrócić do siebie. - przypomniałam mu. - Dlaczego miałby nam pomóc skoro nie wierzyłby w miłość?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. - Pedro się zamyślił. - Ze względu na naszą przyjaźń?
- Przyjaźń to również forma miłości. Czasami nawet trwalsza.
- Czyli uważasz, że Gavi w jakiś pokręcony i dziwny sposób mnie kocha? - spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Owszem, ale miłością braterską. - zaśmiałam się na widok jego miny. - Odwzajemniasz to uczucie. Droczycie się ze sobą, ale i tak skoczyłbyś za nim w ogień.
- Po prostu trzeba go mieć na oku.
- Oj Pedro.
- Wiem, wiem. Masz rację. - pocałował mój nos. - Nie przejmuj się już tym wszystkim. Pogadają i przestaną. A teraz mam dla Ciebie propozycję. - położył dłonie na moich biodrach. - Zaparzysz sobie kawę i poplotkujesz z mamą na tarasie, a ja trochę zaimponuje twojemu ojcu w ogrodzie. Obiecałem Stelli nauczyć ją kilka trików.
- To mi powinieneś imponować. - zmarszczyłam nos.
- Wieczorem. - szepnął mi do ucha wywołując dreszcz ekscytacji przecinający mój kręgosłup.

Pedro zapomniał o dość ważnej rzeczy. Końcówka listopada w Madrycie nie była tak przyjemnie ciepła jak na Teneryfie. Oczywiście, to nie była jeszcze Szwecja, ale nie miałam zamiaru siedzieć opatulona kocem na tarasie, aby obserwować jak trójka zapalonych na punkcie piłki nożnej wariatów biega rozgrzana po ogrodzie. Wystarczy mi chorób i innych przeziębień na ten rok. Co nie oznacza, że nie obserwowałam ich przez zamknięte tarasowe drzwi. Uśmiech sam wpływał na moje usta gdy widziałam jak Pedro doskonale dogaduje się z moim ojcem i młodszą siostrą.
- To bardzo sympatyczny chłopak. - zauważyła mama stając obok mnie. - I bardzo przystojny. Zablokuj możliwość komentowania na twoich mediach społecznościowych na pewien czas. - poradziła. - Za moich czasów były to listy z pogróżkami.
- Czasami nie rozumiem ludzi. - westchnęłam.
- Skup się na sobie. Na was. Resztę zignoruj.
- Chciałabym być tak silna jak ty wtedy.
- Jesteś. - poczułam jak mama gładzi moje włosy. - Jesteś silna i mądra. Pedro Cię kocha, a to jest najważniejsze. Opowiedział nam całą waszą historię. Od samego początku. - oderwałam wzrok od ogrodu, aby przenieść go na matkę. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? Dlaczego dusiłaś to w sobie?
- Nie wiem ... - wyjąkałam zaskoczona. - Może chciałam zapomnieć, a mówienie o tym mi nie pomagało? Nigdy o tym nie myślałam. - pokręciłam głową. - Wiedziała tylko Daniela. Jesteś zła?
- Może troszkę zawiedziona.
- Mamo to nie ma z tobą nic wspólnego. To nie tak, że Ci nie ufałam. Po prostu sama myśl o tym mnie bolała ...
- Następnym razem pamiętaj, że jestem zawsze obok. - objęła mnie. - Zawsze Cię wysłucham i nigdy nie ocenię. Nie zamykaj się w sobie. Wiem, że z całej waszej trójki, ty najbardziej jesteś podobna do mojej części rodziny, ale my Szwedzi wcale nie jesteśmy aż tak bardzo zdystansowani.
Chwilę później do salonu wparowała pozostała trójka. Mama pokręciła z politowaniem głową na widok ojca, który był cały mokry i wykończony, ale szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Poinformował nas, że idzie wziąć prysznic i tyle go widzieliśmy. Stella pociągnęła Pedro do kuchni, aby napić się wody. Sama dopiłam swoją kawę i ruszyłam ich śladem. Przystanęłam przed wejściem słysząc przyciszony głos siostry.
- Czy aby na pewno ta cała Lieke nie jest zagrożeniem?
- Lieke jest tylko moją przyjaciółką. - Pedro upił łyk wody. - Nie musisz się martwić o Martinę, a tym bardziej nikogo z premedytacją faulować.
- To było jedynie ostrzeżenie. - odpowiedziała niewinnie. - Następnym razem tobie nogę podłożę.
- Nie będzie żadnego następnego razu. Rozumiem twój punkt widzenia, ale zapewniam Cię, że nigdy nie skrzywdzę twojej siostry. To godne podziwu, że stajecie w swojej obronie, ale Stella ... nie na boisku, dobrze? Możesz zaszkodzić sobie i swojej karierze.
- Wkurzyła mnie, ok? Ta cieszynka sprawiła Martinie przykrość.
- Wiem. - brunet westchnął ciężko i przeczesał swoje włosy. - Ale wszystko sobie wyjaśniliśmy, a ja mam nową cieszynkę. Specjalnie dla niej. W sumie to wymyśliłem ją już w Las Palmas i nie mogłem się doczekać kiedy ją zobaczy. - moje serce zabiło mocniej na te słowa, a w brzuchu podekscytowane motyle wzbiły się do lotu. - Wszystko jest dla niej. Nawet moje gole.

***



8.2 "We were just kids when we fell in love."


Stanęłam przed drzwiami mojego rodzinnego domu w Madrycie. Odetchnęłam głęboko i nacisnęłam klamkę. Usłyszałam jak w oddali Andrea Bocelli z Ed'em Sheeran'em śpiewają w duecie cudowną piosenkę "Perfect", wydobywającą się z głośników w salonie. Tak wiele miała ona wspólnego ze mną i z Pedro. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie chłopaka i pewnym krokiem ruszyłam w głąb domu.
- Luis! Nie mam na to teraz czasu! - zawołała mama, po czym pisnęła głośno na cały dom. Stanęłam w progu salonu obserwując z szerokim uśmiechem jak tata okręca mamę wokół jej własnej osi śpiewając włoską wersję piosenki. Fałszując przy tym okropnie, ale ona była tym zachwycona. Śmiała się radośnie trzymając jego ramion i spoglądając prosto w oczy z ogromną miłością.
- Bądź moją kobietą! Siłą fal morskich. Chwyć moje marzenia i moje sekrety i o wiele więcej. Mam nadzieję, że pewnego dnia miłość, która nam towarzyszyła zostanie naszym domem, naszą rodziną, a my zostaniemy sobą! - zakryłam usta dłonią, aby nie wybuchnąć śmiechem.
- Zapewniam Cię, że jesteś tym samym idiotą co dwadzieścia pięć lat temu. - zaśmiała się mama, ale z wyczuwalną czułością w głosie. - Ale wiesz co? Gdybyś zmądrzał to bym pewnie wzięła z tobą rozwód.
- Ty też jesteś tą samą szwedzką seksbombą. - nachylił się do jej szyi. - Wydajesz się być nawet młodsza.
- Ekhem. - odchrząknęłam. Odskoczyli od siebie niczym małolaty przyłapane na pierwszym pocałunku. - Nie chcę państwu przerywać, ale nie jestem emocjonalnie nastawiona na tak dużą różnicę wieku pomiędzy mną, a młodszym bratem. Bądź kolejną siostrą, znając wasze możliwości.
- Co ty mówisz! - mama się zarumieniła i przyciszyła muzykę.
- Kiedy wróciłaś? - tata do mnie podszedł i objął na powitanie. - Dlaczego nie dzwoniłaś? Odebrałbym Cię. - oho, zaczyna się.
- Jesteś zbyt nadopiekuńczy mój drogi Bocelli. - zachichotałam bezczelnie. Sekundę później pisnęłam zaskoczona, jak wcześniej mama, gdy i mnie niespodziewanie okręcił zaczynając śpiewać od nowa. Tańczącym krokiem wprowadził roześmianą mnie do salonu i wygiął do tyłu skutkiem czego wylądowałam plecami na kanapie. Tak, zrobił to z premedytacją.
- Z każdym rokiem jesteś co raz bardziej podobna do matki. Szczególnie jeśli chodzi o cięty języczek. Dobrze, że chociaż oczy masz po mnie.
- Masz jakiś problem? - żona trzepnęła go w udo. Obydwoje zajęli miejsce na przeciwko mnie. - Lepiej się już czujesz?
- Tak. To było zwykłe przeziębienie. - wzruszyłam ramionami. - Chciałam wrócić, ale przekonano mnie, że lepiej abym została i poleżała w łóżku. Miałam dobrą opiekę. - zagryzłam wargę zastanawiając się jak rozpocząć ważny dla mnie temat.
- To była bardzo dobra decyzja. Impreza się udała?
- Owszem. Ale nie o tym chciałam z wami porozmawiać. - rodzice wymienili pomiędzy sobą zdezorientowane spojrzenia. - Chodzi o to, że zaczęłam się z kimś spotykać. I jest to dość poważne ... tato, nie patrz tak na mnie! Nie jestem w ciąży! - zirytowałam się gdy żyłka na jego szyi zaczęła podejrzanie pulsować.
- Kto to jest? - spytał nienaturalnym głosem spoglądając na mnie czujnie, niczym wilk na polowaniu. - Znam go?
- Poznałeś go już. - przyznałam. Jego brwi się zmarszczyły. W głowie zaczął analizować każdego mężczyznę, którego poznał w ostatnim czasie. - To Pedri Gonzalez. - przerwałam jego tortury. Wstrzymałam oddech czekając na jego reakcję.
- Pedri Gonzalez? Ten piłkarz z którym miałaś sesję? - spytała mama. Skinęłam głową. - Ty na pewno byłaś chora w tej Barcelonie? - na jej ustach pojawił się uśmieszek. - Wiem, że to miasto sprzyja miłości, w końcu poznałam tam twojego ojca, ale nie musiałaś kłamać. Jesteś już dorosła i możesz się spotykać z kimkolwiek chcesz.
- Na prawdę byłam chora. - zapewniłam. - Prawda jest jednak taka, że spędziłam ten tydzień u niego w mieszkaniu. Skakał nade mną bardziej niż tata. Zaopiekował się mną. - uśmiechnęłam się co mama odwzajemniła.
- Więc mam nadzieję, że go wkrótce poznamy. Prawda Luis?
- Co? A tak, tak. - pokiwał głową zamyślony. - Mam nadzieję, że Pedri znajdzie czas, aby nas odwiedzić w najbliższym czasie bo chciałbym z nim porozmawiać.
- I straszyć jak Beltrana? - zirytowałam się.
- Ja wcale nie muszę się odzywać żeby Beltran narobił w gacie. W ich związku to Daniela spodnie nosi. - prychnął. - I nie mam zamiaru nikogo straszyć. Widziałem na własne oczy, że Pedri jest odpowiedzialny i potrafi się tobą zaopiekować, ale chcę mieć pewność, że ochroni Cię przed toksycznymi ludźmi. O tym chcę z nim porozmawiać w cztery oczy. - wyjaśnił poważnym głosem. Skinęłam głową w zgodzie.
- Może zaproś go na przyjęcie zaręczynowe Danieli?
- Nie wiem czy będzie mógł. - westchnęłam. Szczerze mówiąc nawet nie przyszło mi to na myśl. Po za tym, mieliśmy się jeszcze nie afiszować ze swoją relacją. - W tym związku to ja się muszę dostosować.
- To prawda. Doskonale wiem jak to jest. - zaśmiała się moja rodzicielka, po czym przeniosła wzrok na swojego męża. - A tobie co? Co to za podejrzana i cwana mina?
- Wiesz, że nie możesz być teściową z piekła rodem, prawda? - wyszczerzył w jej stronę swoje uzębienie.
- O czym ty mówisz? Czy ja kiedykolwiek byłam nie miła dla Beltrana? To zawsze ty odstawiasz jakieś cyrki i wiecznie Ci coś nie pasuje. - prychnęła. Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. - O co Ci chodzi, Luis?!
- Więc będę mógł z naszym nowym zięciem dyskutować o piłce nożnej przy stole, a ty nie będziesz robiła z tego powodu problemów? - poruszał charakterystycznie brwiami, na co twarz mamy zbladła. Uchyliłam zszokowana usta. Luis Figo właśnie stąpał po kruchym lodzie. - Stella będzie wniebowzięta! Nareszcie zdobędziemy przewagę przy stole!
- Będzie was troje, a nas czworo!
- Poślę Beltranowi mordercze spojrzenie to mnie poprze, a Pedri'emu powiem żeby urobił Martinę swoim urokiem osobistym i przegrasz kochanie z kretesem. Będzie Manita jak nic! - zatarł swoje dłonie, a ja wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.

*


Tydzień później postawiłam swoją stopę na Teneryfie. Miałam do wykonania ważną misję, która była jedną z najtrudniejszych w moim życiu. Musiałam jednak naprawić swój błąd sprzed roku i stanąć twarzą w twarz z rodzicami Pedro. On sam oczywiście o tym nie wiedział i czekał aż dołączą do niego jutrzejszego dnia, aby wspólnie udać się na galę do Paryża. Stamtąd mieli wrócić prywatnym samolotem na Teneryfę. I właśnie ten fakt chciałam wykorzystać, aby wdrożyć swój plan w życie ...
Po zameldowaniu się w jednym z hoteli w Santa Cruz de Tenerife, odświeżyłam się i przebrałam, po czym zamówiłam taksówkę do Tegueste. Przez całą drogę nerwowo bawiłam się swoimi palcami. Kompletnie nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Pedro mówił, że jego rodzice zrozumieli moje zachowanie, ale mi osobiście było za siebie głupio. Może gdybym nie zachowała się wtedy jak dziecko, wszystko potoczyłoby się inaczej?
Stawiając krok za krokiem zbliżałam się do restauracji o nazwie "Casca Fernando". Stanęłam przed nią z mocno bijącym sercem. Przełknęłam ślinę i pchnęłam drzwi, które poruszyły dzwoneczek wiszący nad nimi. Charakterystyczny dźwięk oznajmił moje przybycie. W środku nie było praktycznie nikogo, nie licząc pary turystów w kącie. Uważnie rozejrzałam się po całym pomieszczeniu, które zrobiło na mnie wrażenie. Było bardzo przytulnie i swojsko. Za barem stał mężczyzna odwrócony plecami. Zawzięcie wycierał kieliszki do wina nucąc wesoło pod nosem. Podeszłam niepewnie doskonale wiedząc kim jest, po czym usiadłam na barowym krześle. Dostrzegł mnie kątem oka.
- Dzień dobry. - wydukałam.
- Dzień dobry. - uśmiechnął się pogodnie przyglądając uważnie mojej osobie. - W czym mogę panience służyć? - odłożył białą szmatkę pod blat i oparł na nim swoje dłonie. Niepewnie rozejrzałam się po niezliczonej ilości alkoholu na półkach. - Na nerwy zaproponowałbym lokalne wino, ale nie rozumiem czym są one spowodowane. Ja nie gryzę droga Martino. - zaśmiał się pod nosem i po coś sięgnął.
- Skąd ... - przed moimi oczami pojawił się świeżutki numer Club del Deportista z twarzą Pedro na okładce. Pan Fernando przekartkował go uważnie zatrzymując się na moich zdjęciach. - Oh, więc poproszę o wodę z cytryną. - zarumieniłam się.
- Też mi się wydaje, że to lepszy wybór. Nie jesteś może głodna? - spytał krojąc sprawnie cytrynę. Pokręciłam przecząco głową czując ucisk w żołądku. - Jadłaś już czy z nerwów nie możesz nic przełknąć? - uśmiechnął się pod nosem. - Pedri wie, że tu jesteś?
- Nie. Chciałam sama z państwem porozmawiać.
- Rozumiem. Więc zawołam moją Rosy. - postawił przede mną szklankę. - Usiądź proszę przy tamtym stoliku. - wskazał mi kierunek. - Zaraz do ciebie przyjdziemy.
Pokiwałam głową i zajęłam odpowiednie miejsce. W dłonie chwyciłam serwetkę mnąc ją w palcach nerwowo i poprawiłam okulary na nosie. Postanowiłam stanąć przed nimi w swoim prawdziwym wydaniu. Lekko podskoczyłam gdy drzwi od prawdopodobnie kuchni się otworzyły i przeszła przez nie bruneta do której Pedro był bardzo podobny. Zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem z którego nic nie mogłam wyczytać. Przywitałam się nieśmiało gdy zajęła miejsce na przeciwko mnie. Obok niej usiadł ojciec mojego chłopaka.
- Ja ... chciałam państwa przeprosić za swoje zachowanie.
- Nie musisz tego robić. - pan Fernando kolejny raz posłał mi uśmiech. - Rozumiemy. Zdjęliśmy to zdjęcie.
- To bez znaczenia. - westchnęłam.
- To ma ogromne znaczenie. - poczułam jak mama Pedro delikatnie chwyta mnie za dłonie i wyciąga z nich resztki serwetki. Spłonęłam jeszcze większym rumieńcem czując się jak trzyletnie dziecko. - To twój ojciec. Miałaś prawo się zdenerwować.
- Więc przyjechałaś tu ze stolicy aby nas przeprosić?
- Rozmawiali państwo w ostatnim czasie z Pedro? - spytałam niepewnie. Nie wiedziałam czy miałam prawo mówić im o zmianach w życiu ich syna. - Bo chodzi o to, że ... my ... postanowiliśmy dać sobie drugą szansę. - zerknęłam na nich niepewnie. - Chciałam więc naprawić swoje błędy i spytać czy nie mają państwo nic przeciwko.
- Kochasz go? - pani Rosy wbiła we mnie wzrok.
- Bardzo go kocham. - zapewniłam patrząc jej prosto w oczy. - Nie przestałam go kochać nawet na jeden dzień. I byłam tak bardzo zazdrosna, że na meczu tenisa kolejny raz zachowałam się jak dzikus! - zażenowana schowałam twarz w dłoniach. Rodzice Pedro zaśmiali się pod nosami. - Przepraszam, ale tak bardzo się denerwuję! Bardzo mi zależy żeby państwo choć trochę mnie zaakceptowali bądź polubili. Moja starsza siostra rozchorowała się gdy miała poznać rodziców swojego narzeczonego i mam wrażenie, że powoli idę w jej ślady. - jęknęłam.
- Tylko nie zemdlej bo Pedri nie da nam żyć. - ojciec chłopaka podsunął mi szklankę z wodą z której nie zdążyłam nic upić. - Powiedz mi chociaż, że walczył o ciebie do samego końca. - pokiwałam głową z nieśmiałym uśmiechem. - Ha! Mój syn! Słyszałaś Rosy?
- Pedri bardzo przeżył wasze rozstanie. - odezwała się kobieta. - Wtedy zrozumiałam, że nie była to jedynie wakacyjna miłostka, czego z początku się obawiałam. Sama podsunęłam mu myśl, że może nie jesteście jeszcze gotowi na tak poważny krok. Że powinniście nabrać dystansu i dojrzeć do tego wszystkiego. Zapewniłam, że jeśli waszym przeznaczeniem jest być razem to ostatecznie tak się stanie. Twój widok przede mną mnie nie dziwi bo przez ostatni rok kątem oka widziałam jak przegląda twoje zdjęcia i jest na bieżąco z tym co robisz. Cieszę się, że uczucia mojego syna są odwzajemnione w tym samym stopniu.
- Zaimponowałaś nam swoją wizytą. Udowodniłaś nam tym, że bardzo Ci na nim zależy.
- Będziesz mu towarzyszyła w Paryżu? - spytała pani Rosy.
- Nie. Chcielibyśmy na razie zachować nasz związek dla siebie. Ale mam inny pomysł z tym związany. - zagryzłam wargę patrząc na nich uważnie. - Chciałabym zorganizować dla niego przyjęcie urodzinowe w gronie najbliższych w rodzinnym mieście. Ten szczególny dzień wypada po północy, akurat gdy wrócicie tu z Paryża.
- Przyjęcie niespodzianka?
- Połączone ze świętowaniem odebranej nagrody. - podkreśliłam. - Chciałabym też, aby pani mnie czegoś nauczyła ...

Państwo Gonzalez Lopez nakazali mi natychmiastowo wyprowadzić się z hotelu i zająć pokój ich najmłodszego syna. Zgodnie postanowiliśmy, że przyjęcie odbędzie się w ich domu. Do rąk dostałam nawet klucze, a pan Fernando ochrzcił mnie gospodynią gdy wraz z walizkami opuszczali swoją posiadłość. Nie zostałam jednak sama w czterech ścianach.
- Wiesz co kupiłam mu w prezencie? - zachichotała Lucia gdy wspólnie pompowałyśmy złote balony w salonie. - Bokserki z napisem "złoty tyłek"!
- Nie chcę go w nich widzieć!
- To nie stanowi żadnego problemu. Wystarczy je zdjąć. - siedemnastolatka spojrzała na mnie porozumiewawczym wzrokiem.
- Boże, jesteś tak samo niereformowana jak moja siostra Stella! - zakrztusiłam się własną śliną, spoglądając przez ramię czy babcia Pedro nie słyszy aluzji swojej wnuczki dotyczącej nagiego mężczyzny.
- Ona akurat jest gorsza ode mnie. - skinęła głową w stronę zapatrzonej w ekran telewizora Candelarii Diaz. Akurat leciał jej ukochany turecki serial, który stanął na drodze pomocy miłej staruszki w przygotowaniu przyjęcia. Było to jak najbardziej zrozumiałe.
Do salonu z impetem wparowali Adrian z Danielem z ostatnimi zakupami po które osobiście ich wysłałam. Przy okazji mieli odebrać tort, który dumnie dzierżył w rękach chłopak w dredach. Uśmiechnęłam się do przyjaciół mojego chłopaka z którymi wciąż się mocno trzymał. Nie wyobrażałam sobie, aby mogło ich zabraknąć dzisiejszego dnia. Podpytałam nawet Lucię o Gianę, o której Pedro nawet nie wspominał. Okazało się, że zerwał ich relacje i nie chciał mieć z nią nic do czynienia. Dziewczyna nawet nie okazała skruchy z powodu swojego dziecinnego zachowania. Szczerze mówiąc to jedynie mi ulżyło. Lieke była dla niego o wiele lepszą przyjaciółką.
Dwie godziny później kończyłam układać z balonów napis "Gratulacje Pedri" gdy w telewizji rozpoczęła się ceremonia. W piątkę zajęliśmy miejsca na kanapie wpatrując się jak zaczarowani w ekran. Gdy nadszedł moment Pedro nie umiałam ukryć emocji i pozwoliłam, aby łzy spłynęły mi po policzkach. Byłam z niego tak bardzo dumna. Nie tylko z powodu nagrody, ale i samego występu na scenie. Wypadł fenomenalnie mimo wcześniejszych obaw i lekkich nerwów. Nie wspominając o tym, że wyglądał jak milion dolarów w smokingu. Czym sobie zasłużyłam na takie szczęście?
Problem pojawił się po ceremonii. Chciałam do niego zadzwonić i pogratulować, ale nie mogłam włączyć kamerki, aby nie zorientował się gdzie jestem! Adrian podsunął pomysł z zepsutym telefonem, ale nie bardzo mnie to przekonało. Ostatecznie postanowiłam odłożyć gratulacje na później. Podejrzewałam, że sam zadzwoni i zacznie się niepokoić ciszą z mojej strony, ale obiecałam sobie, że wynagrodzę mu wszystko później.
Gdy byłam pewna, że wszystko w salonie jest gotowe, uciekłam na górę, aby się przebrać. Założyłam na siebie sukienkę, rozpuściłam włosy i zrobiłam naturalny makijaż. To miało być małe przyjęcie w gronie najbliższej rodziny oraz przyjaciół, więc nie chciałam zbytnio się stroić. Słysząc jak na dole robi się gwarno postanowiłam zejść i przywitać się z gośćmi.
Lucia przedstawiła mi swoich rodziców oraz brata, który był bardzo podobny do Pedro i Fernando. Byłam speszona, ale w mniejszym stopniu niż w towarzystwie rodziców naszego dzisiejszego bohatera. Oczywiście wolałabym, aby to on przedstawił mi swoich wujków, ciocie oraz kuzynów, ale sama władowałam się na tą minę i nie miałam innego wyjścia jak podawać każdemu dłoń z nieśmiałym uśmiechem. Byli bardzo sympatyczni i robili wszystko, abym czuła się swobodnie w ich towarzystwie.
- Pięknie to wszystko wygląda. - kobieta o imieniu Jimena rozejrzała się z podziwem po salonie. - Pedri na to wszystko zasłużył. Nasze wybite okna nie poszły na marne. - zażartowała.
- A mówiłem, żebyś na niego nie krzyczała! - jej mąż dumnie wypiął swoją pierś do przodu. - Od początku wiedziałem, że ten mały karakan dopnie swego! Wszędzie chodził z tą piłką pod pachą! Nigdy go bez niej nie widziałem.
- Teraz jesteś mądry, ale jak płaciłeś za wymianę okna to kląłeś pod nosem jak stary marynarz i powtarzałeś, że zedrzesz z gówniarza skórę!
- Ale nigdy na niego nie krzyknąłem!
- A pamiętacie ... - odezwał się kolejny wujek.
- Witaj w rodzinie. - Lucia zachichotała mi za uchem. Posłałam jej uśmiech i z zapałem słuchałam opowieści rodzinnych o Pedro w roli głównej. Jedyne co mi przeszkadzało to wibracja mojego telefonu. Z ciężkim sercem ignorowałam połączenia chłopaka zdając sobie sprawę z jego obecnego poddenerwowania i różnych makabrycznych wizji ze mną w roli głównej w jego głowie. Miałam nadzieję, że ostatecznie nie będzie na mnie zły.
Minęła północ. Fernando napisał, że wylądowali na Teneryfie i za niedługo będą na miejscu. Moje serce przyspieszyło. Poinformowałam o tym wszystkich obecnych. Zrobiło się nie małe zamieszanie, ale ostatecznie każdy z nas zajął swoje miejsce, a światło zostało zgaszone. Rozmawialiśmy przyciszonymi głosami, jakby co najmniej Pedro miał wejść niezauważony. Zapadła cisza gdy na podjazd zajechał samochód. Z nerwów chwyciłam Adriana za rękaw. Drzwi się otworzyły.
- Masz na coś ochotę? - zapytała pani Rosa.
- Nie. Jestem zmęczony. Chyba się położę. - kłamał. Znałam go wystarczająco, aby o tym wiedzieć. Był zaniepokojony i lekko wytrącony z równowagi. W dłoniach trzymał telefon, który był jedynym źródłem światła. Wpatrywał się w niego skupiony wchodząc na pamięć do salonu. W tym momencie Daniel zaświecił światło.
- Niespodzianka! - krzyknęli wszyscy obecni. Stojący obok mnie Adrian szybko zapalił świeczki na torcie. Pedro nie miał prawa nas zauważyć bo wciąż byliśmy w kuchni za jego plecami. Obserwowałam jak zdezorientowany rozgląda się po swojej rodzinie i po udekorowanym salonie.
- Wszystkiego najlepszego kochanie! - pani Rosa mocno go objęła, a w jej ślad poszedł mąż. - Wszyscy jesteśmy z ciebie tacy dumni!
- Ja ... dziękuję ...
- Zaraz, zaraz, zaraz! - Fernando uniósł ręce ku górze uciszając całe towarzystwo. - Zanim rozpoczniemy świętowanie musimy mu poprawić humor, a przede wszystkim uspokoić skołatane nerwy. Pedri, poznaj proszę organizatorkę tego całego zamieszania. - wskazał na mnie szczerząc się jak mysz do sera. Brunet odwrócił się w moją stronę. Na jego twarzy pojawiła się mieszanka szoku, radości, ulgi i lekkiej złości. Uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Chodź tu do mnie zanim Cię zabiję. - wychrypiał po chwili ciszy. Podbiegłam prosto w stronę jego wyciągniętych ramion i zarzuciłam ręce na szyję, chowając w niej swoją zarumienioną twarz. Poczułam jak mnie unosi i okręca się ze mną wokół ku radości wszystkich obecnych.
- Candelaria wyskakuj z rodowego pierścionka. - wujek Pedro zwrócił się do babci. - Pora zacząć zbierać na prezent ślubny.
- Dałam go Fernando gdy oświadczał się Rosy. Kochana, wiesz że Cię uwielbiam, ale twój czas noszenia go chyba się zakończył.
- Możecie przestać ich zawstydzać? Będą chcieli to sami nas poinformują o swoich planach ...
- Nienawidzę takich niespodzianek. - Pedro w ogóle nie zwracał uwagi na swoją rodzinę, która przekrzykiwała się planując nasze dalsze życie. Postawił mnie ostrożnie i przyłożył swoje czoło do mojego. - Obiecałaś mi, że zawsze będziesz odbierała moje połączenia.
- Nie przemyślałam tego do końca. - spuściłam głowę. - Przepraszam. Nie chciałam zniszczyć całego planu.
- Spójrz na mnie. - poprosił łagodnie, więc uniosłam swój wzrok zdając sobie sprawę, że wyglądam jak spłoszona sarenka. - Dziękuję Ci za to przyjęcie. To bardzo miłe widzieć Cię w towarzystwie moich rodziców, rodziny i przyjaciół. - pogładził z czułością mój podbródek. - Ale nie strasz mnie w ten sposób nigdy więcej. Następnym razem, gdy nie będziesz mogła rozmawiać, po prostu wyślij zwykłą wiadomość, że wszystko jest w porządku, dobrze?
- Dobrze. Nie jesteś już zły? - spytałam niepewnie.
- Nie umiem być na ciebie zły.
- Więc mogę Ci złożyć życzenia? - uśmiechnęłam się wręcz podskakując w miejscu. Chłopak westchnął, ale uniósł kąciki swoich ust. - W sumie chcę Ci życzyć tylko dwóch rzeczy. Braku kontuzji i spełnienia wszystkich twoich marzeń. O resztę spróbuję zadbać osobiście.
- Ej, ale potrzebna mi jesteś w spełnianiu marzeń. - zauważył.
- Nie wygram za ciebie Ligi Mistrzów ani Pucharu Świata. - przewróciłam oczami. - Nie jestem Stellą! Mam za krzywe nogi na ...
- Twoje wyimaginowane krzywe nogi nie są Ci kompletnie potrzebne do urodzenia mi w przyszłości dzieci. - szepnął mi do ucha, po czym z cwaniackim uśmieszkiem zostawił mnie samą z szokiem wymalowanym na twarzy, aby odebrać życzenia od swojej rodziny i zdmuchiwać świeczki na torcie, którego nadal trzymał zniecierpliwiony Adrian. Poczułam jak moje policzki płoną, a motyle w brzuchu tańczą w rytmie reggaeton'u.
Czy on właśnie ... ?
Wycofałam się z salonu chcąc pomóc pani Lopez w kuchni. Uśmiechnęła się na mój widok i poprosiła, abym wyciągnęła ukochane krokiety Pedro, które potrafił wsuwać w dużych ilościach i podobno nigdy nie miał ich dość. Czułam lekkie poddenerwowanie układając je na półmisku.
- Co tu robicie? - wparował mój chłopak, którego oczy zalśniły gdy tylko dostrzegł co mam w rękach. Bezczelnie porwał jednego krokieta i oparł się o blat obok mnie. - Mmm ... mamo, uwielbiam Cię. Zawsze o mnie myślisz.
- Smakują? - pani Rosa spojrzała na niego uważnie uśmiechając się pod nosem. Ja sama zagryzłam wargę obserwując go kątem oka.
- Co to za pytanie? Tylko ty potrafisz zrobić je w tak perfekcyjny sposób. - wyciągnął dłoń po kolejnego. - Nie mów tego Fernando bo zamknie się w sobie, ale jego krokiety są jak podeszwa do buta przy twoich.
- I na prawdę nie czujesz żadnej różnicy?
- Nie? A co? - spytał z pełnymi ustami spoglądając uważnie na kawałek, który jeszcze miał w dłoniach. - Jeśli po tylu latach chciałaś zmienić coś w przepisie to uwierz mi, ale wyszły Ci takie same. Największy ekspert od krokietów Ci to mówi.
- No dobrze, ty mój ekspercie. - chichocząc chwyciła w dłonie tacę z przekąskami. - Mam nareszcie pewność, że nie padniesz mi z głodu w tej Barcelonie. Koniec z zamrożonymi krokietami w twojej lodówce "na później".
- Ale dlaczego? - jęknął.
- Bo Martina potrafi przyrządzić je tak samo perfekcyjnie jak ja. - puściła mi oczko i dołączyła do gości. Zapadła cisza. Niepewnie uniosłam wzrok na Pedro, który przyglądał mi się i coś analizował w tej swojej głowie.
- Ty je zrobiłaś?
- Tak. Poprosiłam twoją mamę, aby mnie nauczyła. - uśmiechnęłam się nieśmiało. - Chciałam wiedzieć jaka jest twoja ulubiona potrawa i umieć ją przyrządzić. Na prawdę Ci smakuje?
- Wiesz, ja jednak pójdę po ten pierścionek. - wskazał na salon.

Zwariowaliśmy. Była czwarta nad ranem, a my opuściliśmy towarzystwo, aby udać się do pobliskiego Bajamar bo Pedro nagle zachciało się pokazać mi jedno ze swoich ulubionych miejsc na Teneryfie. I nie, nie były to naturalne baseny, które minęliśmy i na które obiecał mnie zabrać w dzień. Był to oddzielony kawałek plaży, otoczony ogromnymi kamieniami, na które najpierw musiałam się wspiąć, a następnie z nich zejść. Zgłupiałam totalnie przez tego człowieka. Kręcąc głową z uśmiechem patrzyłam jak totalnie zadowolony z siebie rozkłada na piasku koc i wyciąga ku mnie dłoń.
- Wspominałaś coś o wschodzie słońca, którego nigdy nie miałaś okazji zobaczyć? - spytał gdy za nią chwyciłam i usiadłam obok. - Wytrzymasz jeszcze z pół godziny?
- Za dużo emocji, abym zasnęła. - zaśmiałam się zdejmując moje trampki. - Często tu przychodziłeś?
- Bardzo często. Tęsknię za tym miejscem w Barcelonie.
- Przyznaj Gonzalez, że przyprowadzałeś tu swoje pierwsze dziewczyny i uczyłeś się całować. - zażartowałam trącając go łokciem. Pokręcił głową ze śmiechem i mnie objął. - Pięknie tu jest. Cała Teneryfa jest piękna.
- Chciałbym kiedyś tu wrócić. - szepnął bawiąc się kosmykiem moich włosów. - Nie musi to być koniecznie Teguste, ale chciałbym po zakończeniu kariery zamieszkać na Wyspach Kanaryjskich.
- W domu w typowo hiszpańskim stylu, otoczonym zielenią i kwiatami? Z dala od turystów? - przytaknął. - To piękne myśli. - przyznałam spoglądając na spokojną wodę przed nami. - Kąpałeś się kiedyś w oceanie nago?
- Słucham?
Uśmiechnęłam się do niego wyzywająco, po czym podniosłam na równe nogi. Spoglądając w jego zdziwione oczy zsunęłam z siebie sukienkę zostając w samej czarnej bieliźnie. Odwróciłam się kierując w stronę wody powolnym krokiem. Odpięłam po drodze biustonosz, który opadł na piasek. Metr dalej zsunęłam z siebie ostatni skrawek materiału. Pedro nadal siedział na kocu wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Zaśmiałam się wchodząc do wody i zanurzając się w niej cała. Może i nie była tak ciepła jak w lecie, ale zdecydowanie miała więcej stopni niż ta we Szwecji. Dla mnie w tym momencie była po prostu idealna.
Nie musiałam długo czekać, aby do mnie dołączył. Poczułam jak jego ręce oplatają moją talię, a on sam przytula się do moich pleców. Na ramieniu złożył mi pocałunek.
- Wszystkie syrenki świata mogą Ci buty czyścić. - wyszeptał do mojego ucha lekko je nadgryzając. Jęknęłam i odwróciłam się do niego przodem chcąc posmakować ukochanych ust. Uniósł mnie pewnie, abym mogła objąć go nogami i być zdecydowanie bliżej jego gorącego ciała. - Kocham Cię Martina. - szepnął patrząc prosto w moje oczy. Zadrżałam. Powiedział to po raz pierwszy w tak bezpośredni sposób z czego obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę. Jakby czekał na odpowiednią na to chwilę.
- Ja Ciebie też kocham, Pedro. - odpowiedziałam wywołując błysk w jego pięknych oczach. - Chcę żebyś był moim pierwszym i ostatnim. - dodałam. Skinął głową i wyszedł ze mną z wody całując czule. Powoli ułożył mnie na kocu i nade mną zawisł.
- Jeśli coś będzie nie tak ...
- Pedro ...
- Nie, Martina. - przyłożył palec do moich ust. - Wycofam się absolutnie w każdej chwili. Jeśli za bardzo zaboli, jeśli będziesz się czuć niekomfortowo ... cokolwiek. - pogładził moje biodro. - Nie zagryzaj ust, tylko mów. Chcę wiedzieć co robię dobrze, a co źle.
- Na razie za dużo gadasz. - zauważyłam rozbawiona. Wiedziałam, że się denerwuje bo to również jego pierwszy raz i nie chciał się ośmieszyć w moich oczach. Mój idealny we wszystkim Pedro. - Kochanie my się dopiero uczymy, nie zdajemy żadnego egzaminu. Nie martw się, przy tobie nie boję się bólu. - przejechałam palcem po jego zaroście.
Byliśmy w tym nowi, improwizowaliśmy. To wszystko było niezręczne, pełne podekscytowania, ale i momentami zabawne. Nasze. A gdy nadszedł kulminacyjny moment oczekiwany ból okazał się być tylko chwilowym dyskomfortem. Pedro zaprzestał jakiegokolwiek dalszego ruchu spoglądając na moją twarz z troską. Na jego własnej pojawiły się rumieńce, oczy pociemniały, a po skroni spłynęła strużka potu. Przełknęłam ślinę przeczesując jego mokre włosy. Nad czołem pojawiły się urocze loczki, które z niezrozumiałego mi powodu zawsze ukrywał.
Skinęłam głową dając mu znak, że wszystko jest w porządku. Jego usta spoczęły na moich kąsając je namiętnie i tuszując westchnienia oraz ciche jęki pełne przyjemności, które się z nich wydobywały. Musiała minąć chwila zanim udało nam się odnaleźć wspólny rytm któremu się oddaliśmy. Zapomniałam gdzie jesteśmy. Zapomniałam o tym co nas otacza, o moim życiu czy dacie dzisiejszego dnia. Był tylko on. Jego namiętne usta, niecierpliwe dłonie na całym moim ciele oraz ruchy bioder z powodu których w moim podbrzuszu zaczęło rosnąć nowe nieznane mi dotąd uczucie.
Przechyliłam głowę spoglądając na słońce, które zaczęło wynurzać się z oceanu. Sekundę później ten piękny widok zastąpiły miliony gwiazd, które pojawiły się pod moimi powiekami ...


***


7.2 "I want to give you my kisses so that you will always remember me."

Obudziła mnie irytująca suchość w gardle i okropne gorąco ogarniające moje ciało. Miałam wrażenie, że koszulka w której spałam była cała mokra i się do mnie klei. Uchyliłam niechętnie ociężałe powieki. Ból przeciął moją głowę aż syknęłam pod nosem. Cholera, przecież nie wypiłam wczoraj dużo, aby męczyć się dzisiaj z nieoczekiwanym kacem.
Wtuliłam się w poduszkę, która okazała się nią nie być. Mój policzek otarł się o ludzką skórę. Czując w nozdrzach znajomy zapach nie mogłam się nie uśmiechnąć. Czyli to nie był jeden z pięknych snów ...
- Ktoś mi się tu budzi. - usłyszałam nad uchem mój ulubiony głos. Usta chłopaka spoczęły na mojej skroni. Zamarł, a jego ciało się spięło, co mnie lekko zdziwiło. Poczułam jak przykłada dłoń do mojego czoła. - Martina, jesteś cała rozpalona.
- Dziwisz mi się? - wychrypiałam. - Leżę w ramionach gorącego Kanaryjczyka.
- Masz gorączkę. - zauważył zaniepokojony. Gorączkę? To stąd ten ból mięśni i kości przy każdym nawet najmniejszym ruchu? - Cholera. Poczekaj. - odsunął się, aby wyjść z łóżka. Zimny dreszcz owiał moje ramiona. Nasunęłam pościel po sam nos. - Może Sira ma termometr.
Zostałam sama w pomieszczeniu. Pedro miał rację. Miałam gorączkę. Dotarło to do mnie gdy na dobre się rozbudziłam. Z jękiem bólu usiadłam na łóżku owijając się pościelą niczym kokonem. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na wyświetlacz telefonu, który wskazywał godzinę za kwadrans dziesiąta. Za dwie godziny miałam pociąg do Madrytu, a jeszcze nie zaczęłam się pakować. Z niechęcią spojrzałam na otwartą walizkę w kącie pokoju.
- Nie zbliżaj się do mnie. - mruknęłam gdy Pedro wrócił z termometrem w dłoniach. - Nie ryzykuj, że się zarazisz. - wyciągnęłam dłoń po przyniesiony przez niego przedmiot. Brunet jednak nic sobie nie zrobił z moich słów, a jedynie usiadł blisko i przyłożył termometr do mojego czoła. - Pedro. - jęknęłam.
- Cśśś. - syknął skupiony. - Zaraz dostaniesz coś na przeziębienie.
- Nie możesz być chory. - marudziłam nadal.
- Nie wiem czy pamiętasz, ale obydwoje staliśmy na tym deszczu, więc jeśli mam się rozchorować to nie przez ciebie. - spojrzał ze zmarszczonym brwiami na rezultat. - Masz prawie 39 stopni. - zaklął pod nosem. - Dasz radę się ubrać?
- Tak, ale muszę się jeszcze spakować.
- Zajmiemy się tym z Carlotą. - pogładził mój policzek. - Martina, nie możesz w takim stanie wsiąść do pociągu. Twoja twarz wygląda jak biała kartka papieru. Wolałbym, abyś została w Barcelonie.
- Nie mogę. - mruknęłam.
- Oczywiście, że możesz. - do pomieszczenia wparowała Carlota z kubkiem malinowej herbaty w ręce i tabletką. - Wyglądasz okropnie, a ja nie chcę spędzić trzech godzin drogi w strachu, że mi zemdlejesz.
- Więc postanowione. - poparł ją Pedro zanim zdążyłam uchylić usta. - Zabieram Cię do siebie, a po drodze odwieziemy Carlotę na dworzec kolejowy.
Poddałam się. Nie miałam nawet siły, aby się z nimi kłócić. Posłusznie połknęłam tabletkę i popijając gorącą herbatę obserwowałam jak obydwoje pakują moją walizkę. Carlota podała mi leginsy oraz bluzę, abym mogła się ubrać, po czym związała moje włosy w niechlujnego koka. Czułam się i zapewne wyglądałam jakby przejechała mnie ciężarówka. Pedro po zawiązaniu moich trampek upewnił się nawet czy dam radę o własnych siłach dojść do samochodu.
- Traktujecie mnie jak obłożnie chorą. - zirytowałam się.
- Jak księżniczkę. - brunet błysnął swoimi zębami.
- Raczej jak czarownicę. Pożyczyć Ci moje okulary? - prychnęłam zakładając kaptur na głowę. Chłopak ze śmiechem wyciągnął ku mnie dłonie i postawił do pionu.

W trójkę zeszliśmy na dół gdzie czekali na nas zaniepokojeni Ferran z Sirą. Zapewniłam, że jeszcze nie umieram, ale nie mam zamiaru wylewnie się z nimi żegnać. Brunetka obiecała, że odwiedzi mnie w mieszkaniu Pedro, abym nie czuła się samotnie gdy ten będzie musiał jechać do ośrodka szkoleniowego.
Chłopak otworzył przede mną przednie drzwi od samochodu. Zmarszczyłam czoło zastanawiając się nad czymś intensywnie.
- No nie wiem. Ty ze mną nigdy jeździć nie chciałeś. - zaczęłam się z nim droczyć mimo że zimne dreszcze były co raz bardziej irytujące na mojej skórze. Nie mogłam się jednak powstrzymać.
- Ale ostatecznie wsiadłem i żyję do dzisiaj.
- Przecież dobrze jeżdżę! - chciałam lekko unieść głos, ale wyszedł z tego bliżej niezidentyfikowany odgłos. - Skąd w ogóle wziął się tutaj ten samochód?
- Przylepie, wsiadaj. - Pedro skinął głową na przednie siedzenie, które zajęłam. Zapięłam pasy i objęłam się ramionami lekko je pocierając. Chłopak błyskawicznie włączył ogrzewanie. - Samochód czekał na mnie zamknięty w garażu. Obiecałem Ferran'owi, że odwiozę niedobitków, więc wcześniej go tu umiejscowiłem, aby nie wzbudzać w Ansu podejrzeń. - odpalił silnik.
- Piłkarze nie powinni jeździć w Audi czy w innych Mercedesach? - spytała siedząca z tyłu Carlota.
- Za dużo spalin. Niektórzy są na tyle mądrzy, aby dbać o środowisko. - wtrąciłam się zanim Pedro uchylił usta. Odwróciłam ku niemu głowę i się uśmiechnęłam. - Cieszę się, że odnalazłam tego chłopaka z Las Palmas, który na chwilę mi się zagubił. - szepnęłam, aby tylko on to usłyszał. W odpowiedzi uniósł kąciki swoich ust i położył dłoń na moim kolanie, aby lekko go uścisnąć.
Z fascynacją obserwowałam jak prowadzi samochód. Jego ruchy były płynne, twarz skupiona, choć cała postawa wyluzowana. Robił to lepiej ode mnie, tego byłam pewna. Na każdym czerwonym świetle spoglądał na mnie i posyłał swój nieziemski uśmiech, który wywoływał łaskotanie w moim podbrzuszu. Odpływałam. I to dosłownie. Nie wiem w którym momencie zasnęłam.
Przebudziłam się czując, że jestem przez kogoś niesiona.
- Co się jej stało? - usłyszałam zaniepokojony znajomy męski głos.
Fernando?
- Ma gorączkę. - szepnął Pedro nad moją głową. Czyli to on bawił się w rycerza na białym koniu. - Otwórz drzwi do mojej sypialni.
Poczułam jak z największą ostrożnością kładzie mnie na łóżku. Otworzyłam powieki i rozejrzałam się po nieznajomym pomieszczeniu przesiąkniętym zapachem perfum Pedro.
- Hej. Jesteśmy już u mnie.
- Carlota? - wydukałam.
- Nie chciała Cię budzić. - uśmiechnął się rozsuwając moją bluzę. - Melduję, że odwiozłem twoją koleżankę pod samo wejście na dworzec. - pomógł mi się rozebrać i nakrył pościelą w kolorze granatu, która była cudowna w dotyku. Z błogim uśmiechem wtuliłam się w poduszkę. - Śpij dalej. To najlepsze na gorączkę.
- Przepraszam za kłopot. - szepnęłam sennie.
- Nie jesteś żadnym kłopotem. - z czułością przeczesał moje włosy. - Szczerze mówiąc, twoje przeziębienie jest mi jedynie na rękę. - wyczułam, że się uśmiecha, ale nie miałam sił unieść już powiek. - Cieszę się, że spodobała Ci się ta pościel bo od dzisiaj należy też do ciebie. Tak jak i połowa tego łóżka. - wyszeptał mi do ucha.

*


Dosłownie przespałam całe dwa dni z przerwami na faszerowanie mnie lekarstwami przed Pedro oraz jedzeniem przez Fernando. Z tym drugim był większy problem bo z powodu braku mojego apetytu wszystko rosło mi w ustach i smakowało niczym papier. Nie chciałam jednak sprawiać przykrości bratu mojego chłopaka, który był bardzo dobrym kucharzem, i starałam się przełykać kolejne kęsy. Zresztą, Pedro pilnował mnie uważnie podczas tej czynności niczym strażnik więzienny. Do tego poił co chwilę wodą jak wielbłąda, który miał przed sobą długą drogę przez pustynie. Nie wspominając o tym, że sprawdzał mi temperaturę co dwie godziny. Był uroczy swoją opiekuńczością, ale co za dużo to nie zdrowo.
Odetchnęłam z ulgą gdy obaj musieli wyjść z mieszkania.
Daniela oczywiście zrozumiała moją nieobecność w Madrycie i zapewniła, że możemy nasze plany przesunąć o tydzień. Cieszyła się moim szczęściem i stwierdziła, że dość szybko stanę na nogi przy takiej opiece, jaką otrzymałam. Z rodzicami było gorzej. Tata nawet chciał wynająć dla mnie prywatny samolot, ale zapewniłam, że nic poważnego mi się nie dzieje i niepotrzebnie panikuje. Byli oni pewni, że nadal jestem u Ferrana i Siry bo rozmowę o Pedro wolałam zachować na inne okoliczności.
Miałam całe mieszkanie dla siebie. Nadal byłam osłabiona, ale prysznic zdziałał cuda. Nawet odzyskałam siły, aby nałożyć korektor i podkład na twarz, ale wyglądać nieco żywiej. Z uśmiechem usiadłam na kanapie przykryta kocem i laptopem Pedro na kolanach, którego pozwolił mi używać. Skoro byłam uziemiona miałam okazję, aby trochę się pouczyć. Zalogowałam się na moją pocztę gdzie dostarczono mi materiały z kolejnego tematu i w skupieniu zaczęłam je analizować.
Nie wiem ile czasu minęło, ale z nauki wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Zaskoczona odłożyłam laptopa na stoliku i udałam się w stronę drzwi wejściowych. Pedro powinien być za nie całą godzinę, a Fernando wieczorem. Nie mówili, że ktoś ma ich odwiedzić.
Kto więc był niespodziewanym gościem?
Uchyliłam drzwi i wyjrzałam na klatkę. W progu stała Lieke nerwowo bawiąca się swoimi palcami. Posłała mi speszony uśmiech gdy nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały.
- Cześć.
- Cześć. - odpowiedziałam. - Nie ma Pedri'ego. Byliście umówieni?
- Nie, nie. - pokręciła głową. - Ja właściwie to przyszłam do ciebie. Pedri wspomniał, że jesteś tu sama i przeziębiona, więc postanowiłam wpaść. Mieszkam piętro niżej. - wskazała palcem na podłogę, a ja uniosłam zaskoczona brwi. Nie miałam o tym pojęcia. - W ten sposób się poznaliśmy. No i jeździmy razem na treningi, a raczej to on mnie zabiera. - zaśmiała się nerwowo. Nie przypominała tej pewnej siebie dziewczyny, którą miałam okazję spotkać trzy razy w swoim życiu. - Mogę wejść?
- Jasne. - odsunęłam się i wpuściłam ją do środka. - Napijesz się czegoś? - zapytałam z grzeczności.
- Nie trzeba. - machnęła niedbale ręką. - Przeszkodziłam Ci w czymś? - zerknęła na otwartego laptopa na którego ekranie widniały różne tabelki.
- To tylko z nudów. - zamknęłam wieko. - Usiądź. - wskazałam na fotel. Miałam wrażenie, że dziewczyna zna to mieszkanie lepiej ode mnie, ale taktownie zachowywała się jak gość, który jest tu po raz pierwszy. - Co Cię tak na prawdę do mnie sprowadza? - spytałam na przeciwko niej. - Pedri Cię o to poprosił? Kazał sprawdzić czy żyję?
- Oh, nie, nie. - zapewniła. - Owszem, martwi się o ciebie, ale nawet nie ma pojęcia, że tu jestem. Właściwie ... - zagryzła dolną wargę swoich ust i przez chwilę szukała odpowiednich słów. - Chciałam wyjaśnić kilka kwestii. Po pierwsze, ja nie miałam pojęcia, że to ty jesteś tą słynną dziewczyną z Las Palmas. Jeśli ... jeśli zachowałam się nietaktownie ...
- Spokojnie. Pedri mi wszystko wyjaśnił. - zapewniłam ją.
- No tak. - mruknęła. - Ale mimo wszystko jest mi bardzo głupio. Pedri to mój przyjaciel. Jest dla mnie jak starszy brat. Nie chciałabym, abyś poczuła się zagrożona z mojej strony. Zapewniam Cię, że on świata po za tobą nie widzi. W końcu nie raz wypłakiwał mi się na ramieniu, więc swoje na ten temat wiem.
- Boisz się, że stracisz jego przyjaźń, prawda? - spytałam. Lieke jedynie westchnęła. - Spokojnie. Nie mam nic przeciwko waszej relacji. Wiem, że jest on dla ciebie wielkim wsparciem.
- Pedri jest pierwszą osobą, która mnie zrozumiała. Która mnie zaakceptowała. - szepnęła. - Mówił Ci jak się poznaliśmy?
- Mówił tylko o ... - zacięłam się. - Mam nadzieję, że nie masz do niego żalu?
- Nie. Jeśli on Ci ufa to ja również. Zresztą, lepiej żebyś wiedziała. - uśmiechnęła się lecz po chwili spoważniała. - Poznaliśmy się na klatce schodowej. Pedri wracał z imprezy u jednego z chłopaków, a ja siedziałam zapłakana na schodach. Źle zrozumiałam intencje pewnej dziewczyny. Otworzyłam się po raz pierwszy i w zamian dostałam zniesmaczone spojrzenie. On mnie wysłuchał. Pozwolił, abym wypłakała się w jego koszulę. Po raz pierwszy ktoś mnie zaakceptował i zapewnił, że nie jest to nic złego.
- Bo nie jest. - zauważyłam. - Każdy ma prawo do szczęścia i miłości. Trafiłaś po prostu na złą osobę, ale to nie znaczy, że kiedyś nie spotkasz tej odpowiedniej.
- W mojej drużynie jest kilka dziewczyn, które mają podobną orientację i w ogóle tego nie ukrywają. Zazdroszczę im bo moja rodzina ... oni tego nie rozumieją. - pokręciła głową. W jej oczach zabłysły łzy. - Przez nich nie potrafię się odważyć na coming out. Gdy moja matka przeczytała plotki o mnie i Pedri'm ... była taka szczęśliwa! Mimo, że doskonale wiedziała, że to fake. Wiesz co mi powiedziała? Że dzięki temu nikt mnie nie posądzi o zbereźne rzeczy. - prychnęła.
- Lieke ... tak mi przykro. - chwyciłam ją za dłoń. - Może powinnaś jeszcze raz z nią porozmawiać?
- To nie ma sensu. Próbowałam już nie raz.
- Może zabrzmi to brutalnie, ale powinnaś myśleć przede wszystkim o swoim szczęściu. Podobno masz odebrać nagrodę dla najlepszej piłkarki w Europie? - Lieke pokiwała w potwierdzeniu głową. - Nie daj sobie wmówić, że coś jest z tobą nie tak. Jesteś jedną z najlepszych piłkarek na świecie, atrakcyjną młodą kobietą i wspaniałą przyjaciółką. Wiesz ile dziewczyn by się ustawiło do ciebie w kolejce gdyby wiedziały, że wolisz płeć żeńską?
- Nie mów Pedri'emu, że tak mi słodzisz. - poprosiła, po czym obydwie wybuchłyśmy śmiechem. - Nie rozumiem co on miał w głowie gdy postanowił z tobą zerwać. - pokręciła głową. - Powinien nosić Cię teraz na rękach.
- Nosi. - zapewniłam. - Lieke, jest jeszcze jedna kwestia. Chodzi o moją siostrę i ten nieszczęsny faul ...
- Oh, daj spokój. - zaśmiała się. - Bolało, ale rozumiem. Gdybym wiedziała, że ty to ty i że jesteś na tym meczu to w życiu nie odważyłabym się zadedykować temu podrabianemu Romeo bramek, które mu obiecałam. Twoja siostra jest twardą zawodniczką i ciężko jest grać przeciwko niej. Nie rozumiem dlaczego nie wystawiono jej od pierwszej minuty.
- Żeby za wcześnie nie wyleciała?
- Musi Cię bardzo kochać.
- Jak to siostra. Ja bym za nią dała się zabić. - uśmiechnęłam się na wspomnienie mojego małego szałaputa.
Usłyszałyśmy jak drzwi wejściowe się otwierają. Przez próg przeszedł Pedri z torbą sportową na ramieniu mierzący nas zaskoczonym spojrzeniem.
- I jak po badaniach? - spytała Lieke.
- Dobrze? Mogę wrócić do treningów z drużyną. Koniec samotności na siłowni.
- To wspaniale! - uśmiechnęłam się.
- Ok, to ja spadam. - szatynka zerwała się ze swojego miejsca. - Umiliłam czas twojej ukochanej. Obiecałam jej, że od teraz będziesz ją nosił na rękach, więc się dostosuj. - trzepnęła go przez ramię i z bananem na ustach wyszła z mieszkania.
- Bardzo miła z niej dziewczyna. - zauważyłam.
- Tak. Jak milczy. - mruknął brunet podchodząc do mnie. Nachylił się i pocałował moje usta na powitanie. Zamruczałam zadowolona. - Nie sądziłem, że powrót do mieszkania może być aż tak przyjemny. Wystarczy świadomość, że na mnie czekasz.
- Nie słódź mi Gonzalez bo się rozpuszczę.
- Zażyłaś tabletki? - spytał. Przewróciłam ostentacyjnie oczami. - Martina! Chcesz dostać po tyłku? - miałam już odpyskować, ale przerwał mi w tym dźwięk jego telefonu. Zmarszczył czoło widząc nieznajomy numer, ale odebrał i poszedł do kuchni nalać sobie wody. Nie podsłuchiwałam bo nie miałam tego w zwyczaju. Złożyłam starannie koc na kostkę i odłożyłam na fotel, a laptopa wyniosłam do sypialni. W międzyczasie odpisałam na wiadomości od moich sióstr oraz Carloty. Mój telefon potrzebował energii, więc podpięłam go do ładowarki. W kuchni zapadła cisza, więc weszłam do niej z uśmiechem.
- Stało się coś? - spytałam dostrzegając Pedro wpatrującego się w okno. Milczał, a jego mięśnie były spięte. W dłoni ściskał swój telefon. - Ej. - położyłam dłoń na jego ramieniu. - Pedro, nie strasz mnie. O co chodzi?
- Za dwa tygodnie mam się stawić na gali w Paryżu i odebrać trofeum Kopy. - wyznał lekko drżącym głosem, a ja wstrzymałam oddech. Zauważyłam jak ta informacja wpłynęła na niego emocjonalnie. - Mam zachować tą wiadomość dla siebie.
- To wspaniale! - zaśmiałam się obejmując go. - Obiecuję nie pisnąć słowa. - udałam, że zamykam swoje usta kluczem i wyrzucam go za siebie. - Zasłużyłeś na to kochanie. Chociaż nie podoba mi się do końca fakt, że to dlatego aby nie myśleć o mnie. - zmarszczyłam teatralnie swój nos, aby go rozbawić, a przede wszystkim rozluźnić. - Nie wspominaj o tym w przemowie!
- W przemowie? - wydukał. - O Boże ...
- Hej, dasz sobie radę. - chwyciłam jego twarz w dłonie. - Kto jak nie ty?

*


Tydzień minął jak z bicza strzelił. Już jutro miałam wrócić do Madrytu, aby zająć się swoją pracą i przyjęciem zaręczynowym Danieli. Wcale nie napawało mnie to optymizmem. Nie miałam ochoty opuszczać Pedro, który znów mnie od siebie uzależnił. Nie żebym kiedykolwiek się z niego wyleczyła ...
Wspólnie uznaliśmy że na ten moment zachowany informację o naszym związku dla siebie oraz najbliższych i zaufanych nam osób. Nie chciałam, aby moja osoba, a raczej nazwisko, pchnęło w cień sukcesy chłopaka, które właśnie nadeszły. Trofeum Kopa i Złota Piłka dla młodego piłkarza, którą byłam pewna, że niedługo dotnie, były tego największymi dowodami. Wiedziałam, że chciałby abym towarzyszyła mu w Paryżu, ale na to było zbyt wcześnie. Za to inny pomysł zakiełkował w mojej głowie, ale żeby go zrealizować potrzebowałam pomocy osób, z którymi wizja rozmowy mnie przerażała. Musiałam się jednak przemóc. Dla Pedro.
Siedzieliśmy wtuleni w siebie na kanapie oglądając film na Netflixie. Byliśmy nareszcie sami bo Fernando udał się ze znajomymi na imprezę. Nie przeszkadzała mi obecność starszego z braci Gonzalez, ale chciałam jak najwięcej czasu spędzić z samym Pedro. Zresztą, przy Fernando nie mogłam czuć się tak swobodnie jak chciałabym. Na przykład uwielbiałam chodzić pośród czterech ścian w samej bieliźnie o czym Pedro doskonale wiedział i ubolewał, że przez wścibskie oczy jego brata jest pozbawiony tego widoku.
Wtuliłam się w niego mocniej przesuwając nosem po szyi. Jego dłoń leniwie gładziła moje udo. Wcale nie byłam zainteresowana fabułą filmu. Jak mogłabym skoro drażnił mnie swoim dotykiem i samą swoją obecnością? Rok temu zdążyliśmy trochę poznać swoje ciała i ich reakcje, ale z powodu mojego przeziębienia nie było nawet mowy, aby po za grzecznymi pocałunkami wydarzyło się coś więcej.
- Kiedy Fernando wróci? - spytałam niewinnie.
- Pewnie w nocy albo na ranem. O ile w ogóle. - zaśmiał się brunet nie odrywając wzroku od ekranu. - Czemu pytasz? Stęskniłaś się za nim?
- Wprost przeciwnie. Mam Cię nareszcie tylko dla siebie. - niewinne wsunęłam dłoń pod jego podkoszulek i przejechałam paznokciami po żebrach. Pedro spiął się lekko i spojrzał na mnie kątem oka. - Inaczej to zapamiętałam. - wyznałam przejeżdżając palcem po jego wyrzeźbionym brzuchu.
- Dobrze się bawisz? - spytał znanym mi tekstem.
- Nie narzekam. - odpowiedziałam niewinnie. - Twój podkoszulek mi trochę przeszkadza w zabawie. - zauważyłam. Pedro oderwał plecy od kanapy i jednym ruchem zdjął go z siebie. - Zmężniało się trochę, co? - spojrzałam na jego umięśnione ramiona.
- Mówiłem już. Dużo czasu spędzałem na siłowni.
- I zapomniałeś o tym o czym chciałeś?
- O tobie? - szepnął. - Nie ma takiej siły na świecie.
Uśmiechnęłam się zadziornie gdy zrozumiałam, że podjął moje wyzwanie. Złączyliśmy swoje usta ze sobą. Pedro jednym sprawnym ruchem posadził mnie na swoich kolanach i wplótł swoją dłoń w moje włosy. Drugą zaczął bez zbędnych ceregieli rozpinać guziki od mojej koszulki. Pomogłam mu w tym ochoczo, tak samo jak z moimi spodenkami oraz jego dresowymi spodniami.
- Sypialnia. - wymruczałam pomiędzy namiętnymi pocałunkami, którymi mnie obdarowywał. Nasze ciężkie oddechy mieszały się ze sobą. Temperatura mojego ciała znów wzrosła, choć tym razem nie miało to nic wspólnego z gorączką. Byłam pewna, że jeszcze chwila, a wybuchnę.
- Jesteś pewna? - spytał odrywając się ode mnie na chwilę. Skinęłam pewnie głową. Poczułam jak mocniej chwyta mnie w pasie i wraz ze mną unosi się z kanapy. Oplotłam jego biodra nogami i z powrotem odnalazłam drogę do jego ust. Obijając się o ściany, bo ani na chwilę nie chcieliśmy oderwać swoich twarzy od siebie, znaleźliśmy się w sypialni Pedro. I mojej, zważając na jego słowa, którymi mnie uraczył. Poczułam na swoich plecach moją ulubioną satynową pościel. Z uśmiechem spojrzałam na chłopaka, który nade mną zawisł. - Moja piękna. - wyszeptał skanując moje ciało w samej bieliźnie.
- Peszysz mnie. - zachichotałam.
- Nie bądź taka skromna. - puścił mi oczko. - Mamy bardzo dużo czasu. - ucałował z czułością moje usta. Zamruczałam zadowolona. Chłopak rozpoczął swoją ulubioną wędrówkę ustami po mojej twarzy, szyi i dekolcie. Zębami chwycił za ramiączko od mojego biustonosza i zsunął je z ramienia. To samo zrobił z drugim, a ja pod nim płonęłam. Niecierpliwie chwyciłam za zapięcie, które sprawnie odpięłam. Brunet zaśmiał się pod nosem.
- Cśśś! Pewnie śpią! - usłyszałam stłumione rozbawione głosy z korytarza. Pedro zirytowany odwrócił swoją twarz ku drzwiom, a mnie ogarnęła złość na Fernando. Przyprowadził do mieszkania panienkę, która w irytujący sposób chichotała w drodze do jego pokoju. Oczywiście w międzyczasie zrzucili coś z komody co narobiło ogromnego hałasu, a ich pobudziło do głośniejszego śmiechu. Z irytacją opadłam głową na poduszkę.
- Zabiję go. A potem wypierdolę z mojego mieszkania. - prychnął wściekły Pedro. Drzwi od pokoju Fernando trzasnęły. Zapadła cisza. Westchnęłam spoglądając na zarumienione policzki bruneta. Pogładziłam je czule i wpiłam się w jego usta. Nie ma mowy. Fernando w niczym nam nie przeszkodzi tej nocy. Dłoń Pedro zachęcająco zbliżyła się do mojej dolnej bielizny ...
W mieszkaniu rozbrzmiała stłumiona muzyka. Przez tego idiotę nie mogłam się skupić. Cała atmosfera zaczęła opadać co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. A gdyby tego było mało, usłyszeliśmy jak starszy z braci podchodzi do naszych drzwi i w nie puka.
- Pedri! - ni to był krzyk ni szept. Okryłam się pościelą, a Pedro klnąc pod nosem niczym przysłowiowy szewc ruszył w jego stronę. Dłonie niebezpiecznie zacisnął w mocne pięści. Szarpnął klamką i stanął z bratem twarzą w twarz. - Słuchaj młody, jestem w nagłej potrzebie. - Fernando zaczął tłumaczyć przyciszonym głosem co chwile spoglądając za siebie. - Nie masz może pożyczyć gumek?
- Że co ty chcesz? - byłam święcie przekonana, że Pedro zazgrzytał zębami.
- Prezerwatyw. - wypowiedział powoli, jakby tłumaczył dziecku do czego służy gumowa kaczuszka. - Wiem, że masz. Widziałem jak kupowałeś wczoraj. No chyba, że wiesz ... - poczułam jak moje policzki się rumienią na wydźwięk tych słów. ... - wykorzystaliście.
- Fernando? Idź spod tych drzwi zanim Cię zabiję. - sama wystraszyłam się zimnego tonu w jakim to wypowiedział. - To mój ostatni wieczór z Martiną. Nie wiem kiedy zobaczymy się następnym razem, a ty przyprowadzasz sobie jakąś cizie na bzykanko? Jeśli usłyszę chodź jeden dźwięk, wypierdolę was z mojego mieszkania obydwoje. I Ciebie i twoją tak zwaną nową dziewczynę.
- Chcesz zostać wujkiem?
- Nie wtrącam się w twoje życie i twoje wybory. Ale jeśli szukasz potencjalnej matki dla swojego dziecka to zmień miejsca do których chodzisz. Twoja ostatnia wybranka kleiła się do mnie rano gdy usłyszała co robię. - prychnął zniesmaczony. - Mogłeś sobie chociaż dzisiaj darować. - zamknął mu drzwi przed nosem, po czym westchnął ciężko przecierając twarz dłońmi.
Naciągnęłam na siebie podkoszulek, który leżał obok łóżka i usiadłam obejmując kolana ramionami. Cierpliwie czekałam aż wściekłość na brata wyparuje z Pedro. Potrzebował chwili dla siebie po której wsunął się pod pościel i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
- Przepraszam.
- To nie jest twoja wina. Takie są uroki dzielenia mieszkania z bratem. - zaśmiałam się. Jego twarz nadal wyrażała negatywne emocje. - Następnym razem, dobrze? Ja ... nie czuję komfortowo ...
- Wiem. Mnie też ta sytuacja zirytowała.
- Rozumiem, że to nie pierwszy raz? - skinęłam głową w stronę drzwi.
- Nie mam już do niego sił. - przetarł dłonią zmęczoną twarz. - Nie każę mu się zakochać czy znaleźć kobietę na całe życie, ale jego wybory są ... nie chcę nikogo obrazić, ale czasami mam wrażenie, że on je przyprowadza z agencji towarzyskiej. - prychnął. - Ferran wspomniał o domu na sprzedaż niedaleko nich. Co raz częściej zastanawiam się nad jego kupnem. Prywatna dzielnica, przestronny dom, ogród ... tylko samotność mnie przeraża. Zawsze był ze mną ten dupek zza ściany, ale powoli mam go po dziurki w nosie.
- Pora się usamodzielnić, co? - ułożyłam się na boku spoglądając uważnie na jego skupiony profil. Wzrok miał wbity w sufit, a szczękę lekko ściśniętą. - Mały Pedrito dorósł i pragnie swojej własnej przestrzeni. To normalne.
- Nie chcę żebyś wracała do Madrytu. - szepnął.
- Ja też nie chcę. - odpowiedziałam. Jego twarz odwróciła się ku mnie. Obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że nie mam innego wyjścia i muszę jutro udać się do stolicy Hiszpanii. - Wrócę do ciebie. Obiecuję.
- Będę dzwonił codziennie rano i wieczorem.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się. Po chwili zagryzłam zadziornie dolną wargę chcąc nie wybuchnąć głośnym śmiechem. - Ale najpierw odwiedzę swojego lekarza. - czoło Pedro lekko się zmarszczyło. - Musi mi przepisać tabletki dzięki którym nigdy nie będziesz musiał prosić brata o przysługę ...
- Nie mów że ... słyszałaś? Wszystko?! - jęknął zażenowany, a jego policzki uroczo się zarumieniły. - Ja ... wolałem przygotować się na każdą ewentualność. - odchrząknął nerwowo.
- No i prawie Ci się udało. - zaśmiałam się chowając twarz w poduszce. Po chwili dołączył do mnie Pedro.
Tęskniłam za tą naszą swobodą.
- Daj mi proszę swoją rękę. - poprosił, a sam odsunął szufladkę od nocnej szafki. Z zaciekawieniem spojrzałam co robi. Ostrożnie chwycił za mój nadgarstek i zapiął na nim piękną bransoletkę z różowego złota. - Nigdy niczego Ci nie podarowałem. Nie zdążyłem ...
- Pedro, jest cudowna. - szepnęłam z zachwytem spoglądając na moją rękę. - Ale musiała być droga, a ja nie mam nic dla ciebie.
- Dałaś mi drugą szansę. - pogładził z czułością mój policzek. - To cenniejsze od złota.

***