Stanęłam przed drzwiami mojego rodzinnego domu w Madrycie. Odetchnęłam głęboko i nacisnęłam klamkę. Usłyszałam jak w oddali Andrea Bocelli z Ed'em Sheeran'em śpiewają w duecie cudowną piosenkę "Perfect", wydobywającą się z głośników w salonie. Tak wiele miała ona wspólnego ze mną i z Pedro. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie chłopaka i pewnym krokiem ruszyłam w głąb domu.
- Luis! Nie mam na to teraz czasu! - zawołała mama, po czym pisnęła głośno na cały dom. Stanęłam w progu salonu obserwując z szerokim uśmiechem jak tata okręca mamę wokół jej własnej osi śpiewając włoską wersję piosenki. Fałszując przy tym okropnie, ale ona była tym zachwycona. Śmiała się radośnie trzymając jego ramion i spoglądając prosto w oczy z ogromną miłością.
- Bądź moją kobietą! Siłą fal morskich. Chwyć moje marzenia i moje sekrety i o wiele więcej. Mam nadzieję, że pewnego dnia miłość, która nam towarzyszyła zostanie naszym domem, naszą rodziną, a my zostaniemy sobą! - zakryłam usta dłonią, aby nie wybuchnąć śmiechem.
- Zapewniam Cię, że jesteś tym samym idiotą co dwadzieścia pięć lat temu. - zaśmiała się mama, ale z wyczuwalną czułością w głosie. - Ale wiesz co? Gdybyś zmądrzał to bym pewnie wzięła z tobą rozwód.
- Ty też jesteś tą samą szwedzką seksbombą. - nachylił się do jej szyi. - Wydajesz się być nawet młodsza.
- Ekhem. - odchrząknęłam. Odskoczyli od siebie niczym małolaty przyłapane na pierwszym pocałunku. - Nie chcę państwu przerywać, ale nie jestem emocjonalnie nastawiona na tak dużą różnicę wieku pomiędzy mną, a młodszym bratem. Bądź kolejną siostrą, znając wasze możliwości.
- Co ty mówisz! - mama się zarumieniła i przyciszyła muzykę.
- Kiedy wróciłaś? - tata do mnie podszedł i objął na powitanie. - Dlaczego nie dzwoniłaś? Odebrałbym Cię. - oho, zaczyna się.
- Jesteś zbyt nadopiekuńczy mój drogi Bocelli. - zachichotałam bezczelnie. Sekundę później pisnęłam zaskoczona, jak wcześniej mama, gdy i mnie niespodziewanie okręcił zaczynając śpiewać od nowa. Tańczącym krokiem wprowadził roześmianą mnie do salonu i wygiął do tyłu skutkiem czego wylądowałam plecami na kanapie. Tak, zrobił to z premedytacją.
- Z każdym rokiem jesteś co raz bardziej podobna do matki. Szczególnie jeśli chodzi o cięty języczek. Dobrze, że chociaż oczy masz po mnie.
- Masz jakiś problem? - żona trzepnęła go w udo. Obydwoje zajęli miejsce na przeciwko mnie. - Lepiej się już czujesz?
- Tak. To było zwykłe przeziębienie. - wzruszyłam ramionami. - Chciałam wrócić, ale przekonano mnie, że lepiej abym została i poleżała w łóżku. Miałam dobrą opiekę. - zagryzłam wargę zastanawiając się jak rozpocząć ważny dla mnie temat.
- To była bardzo dobra decyzja. Impreza się udała?
- Owszem. Ale nie o tym chciałam z wami porozmawiać. - rodzice wymienili pomiędzy sobą zdezorientowane spojrzenia. - Chodzi o to, że zaczęłam się z kimś spotykać. I jest to dość poważne ... tato, nie patrz tak na mnie! Nie jestem w ciąży! - zirytowałam się gdy żyłka na jego szyi zaczęła podejrzanie pulsować.
- Kto to jest? - spytał nienaturalnym głosem spoglądając na mnie czujnie, niczym wilk na polowaniu. - Znam go?
- Poznałeś go już. - przyznałam. Jego brwi się zmarszczyły. W głowie zaczął analizować każdego mężczyznę, którego poznał w ostatnim czasie. - To Pedri Gonzalez. - przerwałam jego tortury. Wstrzymałam oddech czekając na jego reakcję.
- Pedri Gonzalez? Ten piłkarz z którym miałaś sesję? - spytała mama. Skinęłam głową. - Ty na pewno byłaś chora w tej Barcelonie? - na jej ustach pojawił się uśmieszek. - Wiem, że to miasto sprzyja miłości, w końcu poznałam tam twojego ojca, ale nie musiałaś kłamać. Jesteś już dorosła i możesz się spotykać z kimkolwiek chcesz.
- Na prawdę byłam chora. - zapewniłam. - Prawda jest jednak taka, że spędziłam ten tydzień u niego w mieszkaniu. Skakał nade mną bardziej niż tata. Zaopiekował się mną. - uśmiechnęłam się co mama odwzajemniła.
- Więc mam nadzieję, że go wkrótce poznamy. Prawda Luis?
- Co? A tak, tak. - pokiwał głową zamyślony. - Mam nadzieję, że Pedri znajdzie czas, aby nas odwiedzić w najbliższym czasie bo chciałbym z nim porozmawiać.
- I straszyć jak Beltrana? - zirytowałam się.
- Ja wcale nie muszę się odzywać żeby Beltran narobił w gacie. W ich związku to Daniela spodnie nosi. - prychnął. - I nie mam zamiaru nikogo straszyć. Widziałem na własne oczy, że Pedri jest odpowiedzialny i potrafi się tobą zaopiekować, ale chcę mieć pewność, że ochroni Cię przed toksycznymi ludźmi. O tym chcę z nim porozmawiać w cztery oczy. - wyjaśnił poważnym głosem. Skinęłam głową w zgodzie.
- Może zaproś go na przyjęcie zaręczynowe Danieli?
- Nie wiem czy będzie mógł. - westchnęłam. Szczerze mówiąc nawet nie przyszło mi to na myśl. Po za tym, mieliśmy się jeszcze nie afiszować ze swoją relacją. - W tym związku to ja się muszę dostosować.
- To prawda. Doskonale wiem jak to jest. - zaśmiała się moja rodzicielka, po czym przeniosła wzrok na swojego męża. - A tobie co? Co to za podejrzana i cwana mina?
- Wiesz, że nie możesz być teściową z piekła rodem, prawda? - wyszczerzył w jej stronę swoje uzębienie.
- O czym ty mówisz? Czy ja kiedykolwiek byłam nie miła dla Beltrana? To zawsze ty odstawiasz jakieś cyrki i wiecznie Ci coś nie pasuje. - prychnęła. Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. - O co Ci chodzi, Luis?!
- Więc będę mógł z naszym nowym zięciem dyskutować o piłce nożnej przy stole, a ty nie będziesz robiła z tego powodu problemów? - poruszał charakterystycznie brwiami, na co twarz mamy zbladła. Uchyliłam zszokowana usta. Luis Figo właśnie stąpał po kruchym lodzie. - Stella będzie wniebowzięta! Nareszcie zdobędziemy przewagę przy stole!
- Będzie was troje, a nas czworo!
- Poślę Beltranowi mordercze spojrzenie to mnie poprze, a Pedri'emu powiem żeby urobił Martinę swoim urokiem osobistym i przegrasz kochanie z kretesem. Będzie Manita jak nic! - zatarł swoje dłonie, a ja wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.
*
Tydzień później postawiłam swoją stopę na Teneryfie. Miałam do wykonania ważną misję, która była jedną z najtrudniejszych w moim życiu. Musiałam jednak naprawić swój błąd sprzed roku i stanąć twarzą w twarz z rodzicami Pedro. On sam oczywiście o tym nie wiedział i czekał aż dołączą do niego jutrzejszego dnia, aby wspólnie udać się na galę do Paryża. Stamtąd mieli wrócić prywatnym samolotem na Teneryfę. I właśnie ten fakt chciałam wykorzystać, aby wdrożyć swój plan w życie ...
Po zameldowaniu się w jednym z hoteli w Santa Cruz de Tenerife, odświeżyłam się i przebrałam, po czym zamówiłam taksówkę do Tegueste. Przez całą drogę nerwowo bawiłam się swoimi palcami. Kompletnie nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Pedro mówił, że jego rodzice zrozumieli moje zachowanie, ale mi osobiście było za siebie głupio. Może gdybym nie zachowała się wtedy jak dziecko, wszystko potoczyłoby się inaczej?
Stawiając krok za krokiem zbliżałam się do restauracji o nazwie "Casca Fernando". Stanęłam przed nią z mocno bijącym sercem. Przełknęłam ślinę i pchnęłam drzwi, które poruszyły dzwoneczek wiszący nad nimi. Charakterystyczny dźwięk oznajmił moje przybycie. W środku nie było praktycznie nikogo, nie licząc pary turystów w kącie. Uważnie rozejrzałam się po całym pomieszczeniu, które zrobiło na mnie wrażenie. Było bardzo przytulnie i swojsko. Za barem stał mężczyzna odwrócony plecami. Zawzięcie wycierał kieliszki do wina nucąc wesoło pod nosem. Podeszłam niepewnie doskonale wiedząc kim jest, po czym usiadłam na barowym krześle. Dostrzegł mnie kątem oka.
- Dzień dobry. - wydukałam.
- Dzień dobry. - uśmiechnął się pogodnie przyglądając uważnie mojej osobie. - W czym mogę panience służyć? - odłożył białą szmatkę pod blat i oparł na nim swoje dłonie. Niepewnie rozejrzałam się po niezliczonej ilości alkoholu na półkach. - Na nerwy zaproponowałbym lokalne wino, ale nie rozumiem czym są one spowodowane. Ja nie gryzę droga Martino. - zaśmiał się pod nosem i po coś sięgnął.
- Skąd ... - przed moimi oczami pojawił się świeżutki numer Club del Deportista z twarzą Pedro na okładce. Pan Fernando przekartkował go uważnie zatrzymując się na moich zdjęciach. - Oh, więc poproszę o wodę z cytryną. - zarumieniłam się.
- Też mi się wydaje, że to lepszy wybór. Nie jesteś może głodna? - spytał krojąc sprawnie cytrynę. Pokręciłam przecząco głową czując ucisk w żołądku. - Jadłaś już czy z nerwów nie możesz nic przełknąć? - uśmiechnął się pod nosem. - Pedri wie, że tu jesteś?
- Nie. Chciałam sama z państwem porozmawiać.
- Rozumiem. Więc zawołam moją Rosy. - postawił przede mną szklankę. - Usiądź proszę przy tamtym stoliku. - wskazał mi kierunek. - Zaraz do ciebie przyjdziemy.
Pokiwałam głową i zajęłam odpowiednie miejsce. W dłonie chwyciłam serwetkę mnąc ją w palcach nerwowo i poprawiłam okulary na nosie. Postanowiłam stanąć przed nimi w swoim prawdziwym wydaniu. Lekko podskoczyłam gdy drzwi od prawdopodobnie kuchni się otworzyły i przeszła przez nie bruneta do której Pedro był bardzo podobny. Zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem z którego nic nie mogłam wyczytać. Przywitałam się nieśmiało gdy zajęła miejsce na przeciwko mnie. Obok niej usiadł ojciec mojego chłopaka.
- Ja ... chciałam państwa przeprosić za swoje zachowanie.
- Nie musisz tego robić. - pan Fernando kolejny raz posłał mi uśmiech. - Rozumiemy. Zdjęliśmy to zdjęcie.
- To bez znaczenia. - westchnęłam.
- To ma ogromne znaczenie. - poczułam jak mama Pedro delikatnie chwyta mnie za dłonie i wyciąga z nich resztki serwetki. Spłonęłam jeszcze większym rumieńcem czując się jak trzyletnie dziecko. - To twój ojciec. Miałaś prawo się zdenerwować.
- Więc przyjechałaś tu ze stolicy aby nas przeprosić?
- Rozmawiali państwo w ostatnim czasie z Pedro? - spytałam niepewnie. Nie wiedziałam czy miałam prawo mówić im o zmianach w życiu ich syna. - Bo chodzi o to, że ... my ... postanowiliśmy dać sobie drugą szansę. - zerknęłam na nich niepewnie. - Chciałam więc naprawić swoje błędy i spytać czy nie mają państwo nic przeciwko.
- Kochasz go? - pani Rosy wbiła we mnie wzrok.
- Bardzo go kocham. - zapewniłam patrząc jej prosto w oczy. - Nie przestałam go kochać nawet na jeden dzień. I byłam tak bardzo zazdrosna, że na meczu tenisa kolejny raz zachowałam się jak dzikus! - zażenowana schowałam twarz w dłoniach. Rodzice Pedro zaśmiali się pod nosami. - Przepraszam, ale tak bardzo się denerwuję! Bardzo mi zależy żeby państwo choć trochę mnie zaakceptowali bądź polubili. Moja starsza siostra rozchorowała się gdy miała poznać rodziców swojego narzeczonego i mam wrażenie, że powoli idę w jej ślady. - jęknęłam.
- Tylko nie zemdlej bo Pedri nie da nam żyć. - ojciec chłopaka podsunął mi szklankę z wodą z której nie zdążyłam nic upić. - Powiedz mi chociaż, że walczył o ciebie do samego końca. - pokiwałam głową z nieśmiałym uśmiechem. - Ha! Mój syn! Słyszałaś Rosy?
- Pedri bardzo przeżył wasze rozstanie. - odezwała się kobieta. - Wtedy zrozumiałam, że nie była to jedynie wakacyjna miłostka, czego z początku się obawiałam. Sama podsunęłam mu myśl, że może nie jesteście jeszcze gotowi na tak poważny krok. Że powinniście nabrać dystansu i dojrzeć do tego wszystkiego. Zapewniłam, że jeśli waszym przeznaczeniem jest być razem to ostatecznie tak się stanie. Twój widok przede mną mnie nie dziwi bo przez ostatni rok kątem oka widziałam jak przegląda twoje zdjęcia i jest na bieżąco z tym co robisz. Cieszę się, że uczucia mojego syna są odwzajemnione w tym samym stopniu.
- Zaimponowałaś nam swoją wizytą. Udowodniłaś nam tym, że bardzo Ci na nim zależy.
- Będziesz mu towarzyszyła w Paryżu? - spytała pani Rosy.
- Nie. Chcielibyśmy na razie zachować nasz związek dla siebie. Ale mam inny pomysł z tym związany. - zagryzłam wargę patrząc na nich uważnie. - Chciałabym zorganizować dla niego przyjęcie urodzinowe w gronie najbliższych w rodzinnym mieście. Ten szczególny dzień wypada po północy, akurat gdy wrócicie tu z Paryża.
- Przyjęcie niespodzianka?
- Połączone ze świętowaniem odebranej nagrody. - podkreśliłam. - Chciałabym też, aby pani mnie czegoś nauczyła ...
Państwo Gonzalez Lopez nakazali mi natychmiastowo wyprowadzić się z hotelu i zająć pokój ich najmłodszego syna. Zgodnie postanowiliśmy, że przyjęcie odbędzie się w ich domu. Do rąk dostałam nawet klucze, a pan Fernando ochrzcił mnie gospodynią gdy wraz z walizkami opuszczali swoją posiadłość. Nie zostałam jednak sama w czterech ścianach.
- Wiesz co kupiłam mu w prezencie? - zachichotała Lucia gdy wspólnie pompowałyśmy złote balony w salonie. - Bokserki z napisem "złoty tyłek"!
- Nie chcę go w nich widzieć!
- To nie stanowi żadnego problemu. Wystarczy je zdjąć. - siedemnastolatka spojrzała na mnie porozumiewawczym wzrokiem.
- Boże, jesteś tak samo niereformowana jak moja siostra Stella! - zakrztusiłam się własną śliną, spoglądając przez ramię czy babcia Pedro nie słyszy aluzji swojej wnuczki dotyczącej nagiego mężczyzny.
- Ona akurat jest gorsza ode mnie. - skinęła głową w stronę zapatrzonej w ekran telewizora Candelarii Diaz. Akurat leciał jej ukochany turecki serial, który stanął na drodze pomocy miłej staruszki w przygotowaniu przyjęcia. Było to jak najbardziej zrozumiałe.
Do salonu z impetem wparowali Adrian z Danielem z ostatnimi zakupami po które osobiście ich wysłałam. Przy okazji mieli odebrać tort, który dumnie dzierżył w rękach chłopak w dredach. Uśmiechnęłam się do przyjaciół mojego chłopaka z którymi wciąż się mocno trzymał. Nie wyobrażałam sobie, aby mogło ich zabraknąć dzisiejszego dnia. Podpytałam nawet Lucię o Gianę, o której Pedro nawet nie wspominał. Okazało się, że zerwał ich relacje i nie chciał mieć z nią nic do czynienia. Dziewczyna nawet nie okazała skruchy z powodu swojego dziecinnego zachowania. Szczerze mówiąc to jedynie mi ulżyło. Lieke była dla niego o wiele lepszą przyjaciółką.
Dwie godziny później kończyłam układać z balonów napis "Gratulacje Pedri" gdy w telewizji rozpoczęła się ceremonia. W piątkę zajęliśmy miejsca na kanapie wpatrując się jak zaczarowani w ekran. Gdy nadszedł moment Pedro nie umiałam ukryć emocji i pozwoliłam, aby łzy spłynęły mi po policzkach. Byłam z niego tak bardzo dumna. Nie tylko z powodu nagrody, ale i samego występu na scenie. Wypadł fenomenalnie mimo wcześniejszych obaw i lekkich nerwów. Nie wspominając o tym, że wyglądał jak milion dolarów w smokingu. Czym sobie zasłużyłam na takie szczęście?
Problem pojawił się po ceremonii. Chciałam do niego zadzwonić i pogratulować, ale nie mogłam włączyć kamerki, aby nie zorientował się gdzie jestem! Adrian podsunął pomysł z zepsutym telefonem, ale nie bardzo mnie to przekonało. Ostatecznie postanowiłam odłożyć gratulacje na później. Podejrzewałam, że sam zadzwoni i zacznie się niepokoić ciszą z mojej strony, ale obiecałam sobie, że wynagrodzę mu wszystko później.
Gdy byłam pewna, że wszystko w salonie jest gotowe, uciekłam na górę, aby się przebrać. Założyłam na siebie sukienkę, rozpuściłam włosy i zrobiłam naturalny makijaż. To miało być małe przyjęcie w gronie najbliższej rodziny oraz przyjaciół, więc nie chciałam zbytnio się stroić. Słysząc jak na dole robi się gwarno postanowiłam zejść i przywitać się z gośćmi.
Lucia przedstawiła mi swoich rodziców oraz brata, który był bardzo podobny do Pedro i Fernando. Byłam speszona, ale w mniejszym stopniu niż w towarzystwie rodziców naszego dzisiejszego bohatera. Oczywiście wolałabym, aby to on przedstawił mi swoich wujków, ciocie oraz kuzynów, ale sama władowałam się na tą minę i nie miałam innego wyjścia jak podawać każdemu dłoń z nieśmiałym uśmiechem. Byli bardzo sympatyczni i robili wszystko, abym czuła się swobodnie w ich towarzystwie.
- Pięknie to wszystko wygląda. - kobieta o imieniu Jimena rozejrzała się z podziwem po salonie. - Pedri na to wszystko zasłużył. Nasze wybite okna nie poszły na marne. - zażartowała.
- A mówiłem, żebyś na niego nie krzyczała! - jej mąż dumnie wypiął swoją pierś do przodu. - Od początku wiedziałem, że ten mały karakan dopnie swego! Wszędzie chodził z tą piłką pod pachą! Nigdy go bez niej nie widziałem.
- Teraz jesteś mądry, ale jak płaciłeś za wymianę okna to kląłeś pod nosem jak stary marynarz i powtarzałeś, że zedrzesz z gówniarza skórę!
- Ale nigdy na niego nie krzyknąłem!
- A pamiętacie ... - odezwał się kolejny wujek.
- Witaj w rodzinie. - Lucia zachichotała mi za uchem. Posłałam jej uśmiech i z zapałem słuchałam opowieści rodzinnych o Pedro w roli głównej. Jedyne co mi przeszkadzało to wibracja mojego telefonu. Z ciężkim sercem ignorowałam połączenia chłopaka zdając sobie sprawę z jego obecnego poddenerwowania i różnych makabrycznych wizji ze mną w roli głównej w jego głowie. Miałam nadzieję, że ostatecznie nie będzie na mnie zły.
Minęła północ. Fernando napisał, że wylądowali na Teneryfie i za niedługo będą na miejscu. Moje serce przyspieszyło. Poinformowałam o tym wszystkich obecnych. Zrobiło się nie małe zamieszanie, ale ostatecznie każdy z nas zajął swoje miejsce, a światło zostało zgaszone. Rozmawialiśmy przyciszonymi głosami, jakby co najmniej Pedro miał wejść niezauważony. Zapadła cisza gdy na podjazd zajechał samochód. Z nerwów chwyciłam Adriana za rękaw. Drzwi się otworzyły.
- Masz na coś ochotę? - zapytała pani Rosa.
- Nie. Jestem zmęczony. Chyba się położę. - kłamał. Znałam go wystarczająco, aby o tym wiedzieć. Był zaniepokojony i lekko wytrącony z równowagi. W dłoniach trzymał telefon, który był jedynym źródłem światła. Wpatrywał się w niego skupiony wchodząc na pamięć do salonu. W tym momencie Daniel zaświecił światło.
- Niespodzianka! - krzyknęli wszyscy obecni. Stojący obok mnie Adrian szybko zapalił świeczki na torcie. Pedro nie miał prawa nas zauważyć bo wciąż byliśmy w kuchni za jego plecami. Obserwowałam jak zdezorientowany rozgląda się po swojej rodzinie i po udekorowanym salonie.
- Wszystkiego najlepszego kochanie! - pani Rosa mocno go objęła, a w jej ślad poszedł mąż. - Wszyscy jesteśmy z ciebie tacy dumni!
- Ja ... dziękuję ...
- Zaraz, zaraz, zaraz! - Fernando uniósł ręce ku górze uciszając całe towarzystwo. - Zanim rozpoczniemy świętowanie musimy mu poprawić humor, a przede wszystkim uspokoić skołatane nerwy. Pedri, poznaj proszę organizatorkę tego całego zamieszania. - wskazał na mnie szczerząc się jak mysz do sera. Brunet odwrócił się w moją stronę. Na jego twarzy pojawiła się mieszanka szoku, radości, ulgi i lekkiej złości. Uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Chodź tu do mnie zanim Cię zabiję. - wychrypiał po chwili ciszy. Podbiegłam prosto w stronę jego wyciągniętych ramion i zarzuciłam ręce na szyję, chowając w niej swoją zarumienioną twarz. Poczułam jak mnie unosi i okręca się ze mną wokół ku radości wszystkich obecnych.
- Candelaria wyskakuj z rodowego pierścionka. - wujek Pedro zwrócił się do babci. - Pora zacząć zbierać na prezent ślubny.
- Dałam go Fernando gdy oświadczał się Rosy. Kochana, wiesz że Cię uwielbiam, ale twój czas noszenia go chyba się zakończył.
- Możecie przestać ich zawstydzać? Będą chcieli to sami nas poinformują o swoich planach ...
- Nienawidzę takich niespodzianek. - Pedro w ogóle nie zwracał uwagi na swoją rodzinę, która przekrzykiwała się planując nasze dalsze życie. Postawił mnie ostrożnie i przyłożył swoje czoło do mojego. - Obiecałaś mi, że zawsze będziesz odbierała moje połączenia.
- Nie przemyślałam tego do końca. - spuściłam głowę. - Przepraszam. Nie chciałam zniszczyć całego planu.
- Spójrz na mnie. - poprosił łagodnie, więc uniosłam swój wzrok zdając sobie sprawę, że wyglądam jak spłoszona sarenka. - Dziękuję Ci za to przyjęcie. To bardzo miłe widzieć Cię w towarzystwie moich rodziców, rodziny i przyjaciół. - pogładził z czułością mój podbródek. - Ale nie strasz mnie w ten sposób nigdy więcej. Następnym razem, gdy nie będziesz mogła rozmawiać, po prostu wyślij zwykłą wiadomość, że wszystko jest w porządku, dobrze?
- Dobrze. Nie jesteś już zły? - spytałam niepewnie.
- Nie umiem być na ciebie zły.
- Więc mogę Ci złożyć życzenia? - uśmiechnęłam się wręcz podskakując w miejscu. Chłopak westchnął, ale uniósł kąciki swoich ust. - W sumie chcę Ci życzyć tylko dwóch rzeczy. Braku kontuzji i spełnienia wszystkich twoich marzeń. O resztę spróbuję zadbać osobiście.
- Ej, ale potrzebna mi jesteś w spełnianiu marzeń. - zauważył.
- Nie wygram za ciebie Ligi Mistrzów ani Pucharu Świata. - przewróciłam oczami. - Nie jestem Stellą! Mam za krzywe nogi na ...
- Twoje wyimaginowane krzywe nogi nie są Ci kompletnie potrzebne do urodzenia mi w przyszłości dzieci. - szepnął mi do ucha, po czym z cwaniackim uśmieszkiem zostawił mnie samą z szokiem wymalowanym na twarzy, aby odebrać życzenia od swojej rodziny i zdmuchiwać świeczki na torcie, którego nadal trzymał zniecierpliwiony Adrian. Poczułam jak moje policzki płoną, a motyle w brzuchu tańczą w rytmie reggaeton'u.
Czy on właśnie ... ?
Wycofałam się z salonu chcąc pomóc pani Lopez w kuchni. Uśmiechnęła się na mój widok i poprosiła, abym wyciągnęła ukochane krokiety Pedro, które potrafił wsuwać w dużych ilościach i podobno nigdy nie miał ich dość. Czułam lekkie poddenerwowanie układając je na półmisku.
- Co tu robicie? - wparował mój chłopak, którego oczy zalśniły gdy tylko dostrzegł co mam w rękach. Bezczelnie porwał jednego krokieta i oparł się o blat obok mnie. - Mmm ... mamo, uwielbiam Cię. Zawsze o mnie myślisz.
- Smakują? - pani Rosa spojrzała na niego uważnie uśmiechając się pod nosem. Ja sama zagryzłam wargę obserwując go kątem oka.
- Co to za pytanie? Tylko ty potrafisz zrobić je w tak perfekcyjny sposób. - wyciągnął dłoń po kolejnego. - Nie mów tego Fernando bo zamknie się w sobie, ale jego krokiety są jak podeszwa do buta przy twoich.
- I na prawdę nie czujesz żadnej różnicy?
- Nie? A co? - spytał z pełnymi ustami spoglądając uważnie na kawałek, który jeszcze miał w dłoniach. - Jeśli po tylu latach chciałaś zmienić coś w przepisie to uwierz mi, ale wyszły Ci takie same. Największy ekspert od krokietów Ci to mówi.
- No dobrze, ty mój ekspercie. - chichocząc chwyciła w dłonie tacę z przekąskami. - Mam nareszcie pewność, że nie padniesz mi z głodu w tej Barcelonie. Koniec z zamrożonymi krokietami w twojej lodówce "na później".
- Ale dlaczego? - jęknął.
- Bo Martina potrafi przyrządzić je tak samo perfekcyjnie jak ja. - puściła mi oczko i dołączyła do gości. Zapadła cisza. Niepewnie uniosłam wzrok na Pedro, który przyglądał mi się i coś analizował w tej swojej głowie.
- Ty je zrobiłaś?
- Tak. Poprosiłam twoją mamę, aby mnie nauczyła. - uśmiechnęłam się nieśmiało. - Chciałam wiedzieć jaka jest twoja ulubiona potrawa i umieć ją przyrządzić. Na prawdę Ci smakuje?
- Wiesz, ja jednak pójdę po ten pierścionek. - wskazał na salon.
Zwariowaliśmy. Była czwarta nad ranem, a my opuściliśmy towarzystwo, aby udać się do pobliskiego Bajamar bo Pedro nagle zachciało się pokazać mi jedno ze swoich ulubionych miejsc na Teneryfie. I nie, nie były to naturalne baseny, które minęliśmy i na które obiecał mnie zabrać w dzień. Był to oddzielony kawałek plaży, otoczony ogromnymi kamieniami, na które najpierw musiałam się wspiąć, a następnie z nich zejść. Zgłupiałam totalnie przez tego człowieka. Kręcąc głową z uśmiechem patrzyłam jak totalnie zadowolony z siebie rozkłada na piasku koc i wyciąga ku mnie dłoń.
- Wspominałaś coś o wschodzie słońca, którego nigdy nie miałaś okazji zobaczyć? - spytał gdy za nią chwyciłam i usiadłam obok. - Wytrzymasz jeszcze z pół godziny?
- Za dużo emocji, abym zasnęła. - zaśmiałam się zdejmując moje trampki. - Często tu przychodziłeś?
- Bardzo często. Tęsknię za tym miejscem w Barcelonie.
- Przyznaj Gonzalez, że przyprowadzałeś tu swoje pierwsze dziewczyny i uczyłeś się całować. - zażartowałam trącając go łokciem. Pokręcił głową ze śmiechem i mnie objął. - Pięknie tu jest. Cała Teneryfa jest piękna.
- Chciałbym kiedyś tu wrócić. - szepnął bawiąc się kosmykiem moich włosów. - Nie musi to być koniecznie Teguste, ale chciałbym po zakończeniu kariery zamieszkać na Wyspach Kanaryjskich.
- W domu w typowo hiszpańskim stylu, otoczonym zielenią i kwiatami? Z dala od turystów? - przytaknął. - To piękne myśli. - przyznałam spoglądając na spokojną wodę przed nami. - Kąpałeś się kiedyś w oceanie nago?
- Słucham?
Uśmiechnęłam się do niego wyzywająco, po czym podniosłam na równe nogi. Spoglądając w jego zdziwione oczy zsunęłam z siebie sukienkę zostając w samej czarnej bieliźnie. Odwróciłam się kierując w stronę wody powolnym krokiem. Odpięłam po drodze biustonosz, który opadł na piasek. Metr dalej zsunęłam z siebie ostatni skrawek materiału. Pedro nadal siedział na kocu wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Zaśmiałam się wchodząc do wody i zanurzając się w niej cała. Może i nie była tak ciepła jak w lecie, ale zdecydowanie miała więcej stopni niż ta we Szwecji. Dla mnie w tym momencie była po prostu idealna.
Nie musiałam długo czekać, aby do mnie dołączył. Poczułam jak jego ręce oplatają moją talię, a on sam przytula się do moich pleców. Na ramieniu złożył mi pocałunek.
- Wszystkie syrenki świata mogą Ci buty czyścić. - wyszeptał do mojego ucha lekko je nadgryzając. Jęknęłam i odwróciłam się do niego przodem chcąc posmakować ukochanych ust. Uniósł mnie pewnie, abym mogła objąć go nogami i być zdecydowanie bliżej jego gorącego ciała. - Kocham Cię Martina. - szepnął patrząc prosto w moje oczy. Zadrżałam. Powiedział to po raz pierwszy w tak bezpośredni sposób z czego obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę. Jakby czekał na odpowiednią na to chwilę.
- Ja Ciebie też kocham, Pedro. - odpowiedziałam wywołując błysk w jego pięknych oczach. - Chcę żebyś był moim pierwszym i ostatnim. - dodałam. Skinął głową i wyszedł ze mną z wody całując czule. Powoli ułożył mnie na kocu i nade mną zawisł.
- Jeśli coś będzie nie tak ...
- Pedro ...
- Nie, Martina. - przyłożył palec do moich ust. - Wycofam się absolutnie w każdej chwili. Jeśli za bardzo zaboli, jeśli będziesz się czuć niekomfortowo ... cokolwiek. - pogładził moje biodro. - Nie zagryzaj ust, tylko mów. Chcę wiedzieć co robię dobrze, a co źle.
- Na razie za dużo gadasz. - zauważyłam rozbawiona. Wiedziałam, że się denerwuje bo to również jego pierwszy raz i nie chciał się ośmieszyć w moich oczach. Mój idealny we wszystkim Pedro. - Kochanie my się dopiero uczymy, nie zdajemy żadnego egzaminu. Nie martw się, przy tobie nie boję się bólu. - przejechałam palcem po jego zaroście.
Byliśmy w tym nowi, improwizowaliśmy. To wszystko było niezręczne, pełne podekscytowania, ale i momentami zabawne. Nasze. A gdy nadszedł kulminacyjny moment oczekiwany ból okazał się być tylko chwilowym dyskomfortem. Pedro zaprzestał jakiegokolwiek dalszego ruchu spoglądając na moją twarz z troską. Na jego własnej pojawiły się rumieńce, oczy pociemniały, a po skroni spłynęła strużka potu. Przełknęłam ślinę przeczesując jego mokre włosy. Nad czołem pojawiły się urocze loczki, które z niezrozumiałego mi powodu zawsze ukrywał.
Skinęłam głową dając mu znak, że wszystko jest w porządku. Jego usta spoczęły na moich kąsając je namiętnie i tuszując westchnienia oraz ciche jęki pełne przyjemności, które się z nich wydobywały. Musiała minąć chwila zanim udało nam się odnaleźć wspólny rytm któremu się oddaliśmy. Zapomniałam gdzie jesteśmy. Zapomniałam o tym co nas otacza, o moim życiu czy dacie dzisiejszego dnia. Był tylko on. Jego namiętne usta, niecierpliwe dłonie na całym moim ciele oraz ruchy bioder z powodu których w moim podbrzuszu zaczęło rosnąć nowe nieznane mi dotąd uczucie.
Przechyliłam głowę spoglądając na słońce, które zaczęło wynurzać się z oceanu. Sekundę później ten piękny widok zastąpiły miliony gwiazd, które pojawiły się pod moimi powiekami ...
***
Uwielbiam początek tego rozdziału! <3 To znaczy cały jest cudny, ale rozpływam się totalnie nad panem Figo i tym, że po tylu latach dalej jest tak szaleńczo zakochany w swojej żonie. To jest takie piękne! A ta piosenka jest wręcz idealna. Martina zupełnie niespodziewanie przerwała romantyczne chwile swoich rodziców haha, ale już się jej tata odwdzięczył :D Nadszedł w końcu ten moment, w którym Martina przyznała się rodzicom, kto został wybrankiem jej serca, trochę obawiając się reakcji Figo, ale jak widać niepotrzebnie :D On to sobie w głowie wszystko przekalkulował i dla niego Pedro to zięć idealny w każdym calu, więc... Już sobie wyobrażam te rodzinne obiadki :D
OdpowiedzUsuńMartina wykazała się niebywałą odwagą decydując się na odwiedziny rodziców Pedro, ale rozumiem, że czuła taką potrzebę po ich ostatnim niedoszłym "spotkaniu". Zjadał ją stres, ale na szczęście rodzice Pedro w mig ją polubili, zresztą nie mogło być inaczej! Dla nich najważniejsze jest to, aby ich syn był szczęśliwy, a to szczęście daje mu właśnie Martina :) Martina, która wpadła na wspaniały pomysł zorganizowania przyjęcia urodzinowego. Przy okazji poznała rodzinę, która z miejsca ją polubiła. Skradła trochę nerwów Pedro, który z pewnością odchodził od zmysłów, gdy nie mógł się z nią skontaktować, ale później... Myślę, że wynagrodziła mu to z nawiązką! Długo czekali, ale w końcu nadszedł ten upragniony moment, gdy poznali się od tej innej strony, poznali swoje ciała oraz emocje towarzyszące temu uczuciu... Tak musiało być i tak się stało <3