piątek, 10 marca 2023

10. "So, before you go ..."

- Martina!
Szybkim krokiem przemierzałam boczne uliczki Tegueste ocierając nieznośne łzy spływające po moich policzkach. Sama już nie wiedziałam co czułam. To była jedna wielka mieszanka złości, frustracji i rozpaczy. Wiedziałam doskonale z jakiego powodu twarz mojego ojca została oszpecona, ale na litość boską! To był mój tata! Nie sądziłam, że rodzina Pedro należy do tych ludzi, którzy dumę kibica przekładają nad zwykłe człowieczeństwo. Moje serce niczym strzała przeszyła myśl, że on również mógł taki być. Cóż za ironia losu, jeszcze kilka dni temu niczym rycerz chciał stanąć w obronie Stelli, której właśnie z tego powodu sprawiono przykrość. Czy gdyby znał wówczas prawdę kiwnąłby chociażby palcem? Zacisnęłam pięści czując ból paznokci wbijających się w wewnętrzną część dłoni. Za wszelką cenę chciałam dać upust tym negatywnym emocjom.
- Martina, poczekaj do cholery! - Pedro chwycił mój nadgarstek, zatrzymując przy tym mój szybki marsz i jednym ruchem odwrócił ku siebie. Spuściłam głowę nie chcąc patrzeć w jego oczy. Przeraźliwie bałam się, że zobaczę w nich odrazę i nienawiść. - Spójrz na mnie. - wręcz rozkazał. Pokręciłam przecząco głową czując gułę w swoim gardle. - To może mi chociaż wytłumaczysz o co w tym wszystkim chodzi? - wyczułam w jego głowie napięcie i złość. Miałam ochotę prychnąć z ironią.
- Nie jestem tu mile widziana. To wszystko. - wzruszyłam ramionami wpatrując się jak natchniona w dziurawy chodnik.
- Dlaczego tak mówisz? To nie jest prawda.
- Nie? - prychnęłam ironicznie. - A co mam powiedzieć twoim rodzicom? - frustracja dodała mi odwagi, więc uniosłam twarz. - Dzień dobry? Nazywam się Martina Figo Svedin i tak, jestem córką Luisa Figo, choć państwo zapewne kojarzą go z innych określeń? Bardzo mnie ciekawi jakich państwo używaliście, bądź nadal używacie bo repertuar był na prawdę prze bogaty. Czy był to zdrajca? Judasz? Sprzedawczyk? Frajer czy skurwysyn?
- Martina ... - brunet zacisnął swoje powieki.
- Oh, a moja mama to Helen Svedin! Tak, ta sama którą nazywano dziwką. - mój głos łamał się z każdym słowem jednak brnęłam w to dalej chcąc wyrzucić z siebie cały nagromadzony żal. - Była nawet taka słynna przyśpiewka, na pewno musicie ją kojarzyć. "Figo, frajerze, każdy twoją żonę bierze"! - załkałam kładąc dłoń na ustach. Po latach bardziej przyglądnęłam się tej sytuacji, i choć czytanie o tym sprawiało mi przykrość, nigdy nie potrafiłam wyobrazić sobie jak podle mogła czuć się moja mama. Do dzisiaj.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? - spytał patrząc na mnie z bólem w oczach. Chciał wyciągnął ku mnie dłonie, ale ostatecznie, ku mojej rozpaczy, je cofnął.
- A czy zmieniłoby to coś? - poczułam jak zaczynam się lekko trząść mimo wysokiej temperatury powietrza. Moment gdy siedzieliśmy na placu kościelnym, wydał mi się tak odległy, jakby wydarzył się w poprzednim życiu. Miałam ochotę potrząsnąć chłopakiem, aby znów spojrzał na mnie z takim uczuciem jak wtedy. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że w ciągu kilku sekund zmieniłam się dla niego nie do poznania. Jakby co najmniej przyczepiono mi tą wstrętną karykaturę do czoła! Milczał, aby po chwili nerwowo przeczesać swoje włosy. - Giana miała rację. - zrobiłam krok w tył. - Bałbyś się, że mogę Cię zdradzić tak jak mój ojciec zdradził klub.
- O czym ty mówisz? - zmarszczył swoje brwi. - Oczywiście, że nie! To chodzi o coś kompletnie innego. Figo ... znaczy, twój ojciec ... złamał serca wielu kibicom ...
- Czyli moje serce się nie liczy, tak?
- Sęk w tym, że twoje liczy się tu najbardziej. - westchnął ciężko. - Myślisz, że przyjemnie mi się tu stoi i patrzy na twoje łzy? Dlaczego z niczym się nie zdradziłaś?
- Chciałam żebyś poznał go osobiście. - pociągnęłam nosem. - Chciałam żeby opowiedział Ci swoją wersję wydarzeń. Chciałam, żebyś sam ocenił jakim jest człowiekiem. To prawda, popełnił wiele błędów będąc pod ogromną presją, której nigdy nie zrozumiesz i mam nadzieję nigdy nie doświadczysz. Żałował wielu rzeczy, ale jego wyrzuty sumienia wyparowały z chwilą gdy zaczęto wyzywać jego żonę i wyśmiewać, że Daniela nie jest jego córką. Żaden sport nie jest tego wart!
- Rozumiem, ja na prawdę to rozumiem, ale ...
- Co byś zrobił gdybym Ci od razu powiedziała? Kazałbyś im ściągnąć to zdjęcie czy w ogóle nie doszlibyśmy do tego momentu? - zacisnął swoje wargi w cienką linię. - Nigdy nie zaprosiłbyś mnie na tamtą wycieczkę, prawda?
- Nie wiem. - położył dłonie na biodrach i spojrzał w górę szukając odpowiedzi pomiędzy pojedynczymi obłokami. - Boże, ja na prawdę nie wiem! Mam wrażenie, że stoję pod ścianą i cokolwiek powiem albo zrobię to i tak dosięgnie mnie kula. - wbił we mnie swoje zamglone spojrzenie. - Nigdy nie kłamałem. Ani przez sekundę. Zależy mi na tobie tak bardzo, że przeraża mnie myśl iż moje marzenie może Cię zniszczyć. Przeraża mnie wizja, że może znaleźć się ktoś kto mógłby Cię zaatakować tak jak wcześniej twoją matkę.
- Boisz się, że będę dla Ciebie kulą u nogi.
- To nie ty jesteś problemem. - pokręcił głową.
- Tylko moje nazwisko. - szepnęłam pocierają swoje ramiona. - To miałam na myśli mówiąc, że nie jestem odpowiednia. Będę na nich wszystkich działać jak płachta na byka. Katalońskie media, kibice, ludzie pracujący w klubie, kto wie czy i nie piłkarze ... w chwili gdy będziesz chciał sportowo udowodnić światu, że należy Ci się miejsce w składzie, oni niesprawiedliwie będą mówić o moim ojcu. Możesz zaprzeczać, ale widzę prawdę w twoich oczach. Już teraz patrzysz na mnie inaczej, z dystansem. Widzisz go we mnie!
- Dziwisz mi się? - parsknął nerwowo. - A ty jak na mnie patrzysz? Z niechęcią jakbym co najmniej to ja był tą osobą, która rzuciła w twojego ojca świńskim łbem. Naskakujesz na moich rodziców chociaż nawet ich nie poznałaś tylko uciekłaś!
- Czyli już wiesz jak to boli, prawda? - zironizowałam.
- Dla twojej świadomości ... nigdy nie usłyszałem z ich ust obraźliwego słowa o twoim ojcu. Owszem, mój własny nie raz dyskutował na ten temat z innymi i czuł się rozczarowany, ale jest ponad takie zachowanie. A moja matka ma gdzieś to wszystko. Interesuje się piłką nożną tylko ze względu na mnie. - syknął wściekle przez zęby. - Gdybyś odważyła się stanąć z nimi twarzą w twarz to byś się o tym przekonała. Myślę nawet, że byłoby im przed tobą wstyd!
- Do tej pory im nie było wstyd? - założyłam ręce na piersi spoglądając na niego z wyzwaniem. - Przecież to ich pub.
- To miejsce należy do wszystkich kibiców FC Barcelony na Teneryfie. - westchnął ciężko. - Tak chciał mój dziadek. Takie hasła czy karykatury to normalna rzecz w kibicowskich pubach. Wejdź do pierwszego lepszego w Madrycie i zobaczysz, że poematów na temat Barcy tam nie znajdziesz!
- Patrzyłbyś na to inaczej gdyby chodziło o twojego ojca! - prychnęłam. - Boisz się, że ktoś mnie słownie skrzywdzi, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że właśnie tacy ludzie odwiedzają wasz pub? Do tej pory byłeś cholernie z tego dumny!
- A ty jesteś dumna z tego jak zachował się twój ojciec?! - odpyskował wściekle. Uchyliłam z wrażenia usta nie spodziewając się takiego tonu po nim. - Że ważniejsze były dla niego pieniądze od pewnych wartości?! Czy zbyt wygodnie prowadzi Ci się tatusiowe Audi żeby to dostrzec?! - w ułamku sekundy poczułam piekący ból na wewnętrznej części mojej dłoni. Zszokowana spojrzałam jak Pedro z niedowierzaniem trzyma się za swój zaczerwieniony policzek. Przeniosłam wzrok na trzęsącą się rękę. Boże, nie zrobiłam tego! Nie mogłam!
- Pedro, ja ... przepraszam! Ja ... - czułam jak zaczyna mi brakować tlenu w płucach. Z moich oczu wypłynęła kolejna porcja łez, choć jeszcze przed chwilą sądziłam, że mój zapas się wyczerpał. - Ja nie chciałam ... Boże, co ja zrobiłam! - zakryłam usta dłońmi.
- Spoko, należało mi się. - mruknął beznamiętnie pocierając bolące miejsce. Zacisnął szczękę nawet na mnie nie patrząc. - Odprowadzę Cię na prom. Tak będzie najlepiej. - odchrząknął.
- Ja ... nie musisz. - wyjąkałam.
- Jak chcesz. - rzucił obojętnie odwracając się na pięcie. Moje serce wręcz rozdzierał ból gdy odprowadzałam go wzrokiem. Szedł smętnie przed siebie z dłońmi w kieszeniach i z lekko zgarbioną sylwetką. Nie odwrócił się ani razu choć jak naiwna idiotka czekałam na to ze wstrzymanym oddechem. Sama również nie potrafiłam go zatrzymać. Gdy zniknął za rogiem z moich ust wydobył się szloch. Z nienawiścią spojrzałam na dłoń, którą miałam ochotę odciąć sobie w tym momencie.

*

- Przyjadę do Ciebie. - zmartwiona Daniela spoglądała na moją zapłakaną twarz z ekranu laptopa.
- Niepotrzebnie. Jutro wieczorem mam samolot do Madrytu. - wytarłam rękawem bluzy mokre policzki choć było to bez sensu ponieważ kolejna fala zbliżała się nieubłaganie. - Mogłabyś mnie odebrać? Tata od razu zorientuje się, że coś jest nie tak.
- Oczywiście bąbelku. - uśmiechnęła się smutno. - Ale przestań już płakać. Trudno, stało się. Zobaczysz, emocje opadną i jakoś się dogadacie. - zaczęła mnie pocieszać.
- Uderzyłaś kiedyś Beltrana? - szepnęłam skubiąc rękaw.
- A bo to  nie raz dostał ode mnie w tą pustą łepetynę? - zaśmiała się, ale widząc moją minę momentalnie spoważniała. - Martina, on doskonale wie, że Cię sprowokował. - westchnęła. - Ani on tak nie myślał, ani ty nie chciałaś go uderzyć. Emocje was poniosły bo nie wiecie jak odnaleźć się w tej nieoczekiwanej rzeczywistości.
- Co nie zmienia faktu, że podniosłam na niego rękę. - pociągnęłam nosem. - Sama go sprowokowałam do tych słów, a potem niesprawiedliwie i okrutnie ukarałam. Jestem taką idiotką! - szarpnęłam za swoje włosy. - Mogłam też się ugryźć w język, ale zalała mnie tak ogromna fala frustracji ... ugh, dlaczego los jest dla mnie tak niesprawiedliwy? Wiedziałam, że to wszyscy było zbyt idealne. Czułam to!
- Martina, nie ma związku idealnego. Są kłótnie, ciche dni i rzucanie w siebie czym popadnie. To taki test ...
- Nie. - przerwałam jej kręcąc głową. - To coś zupełnie innego. W jego oczach dostrzegłam zawahanie. Odkąd dowiedział się o naszym ojcu patrzy na mnie inaczej. Ma wątpliwości dotyczące naszego związku. A ja nie chcę żeby miał wątpliwości! - sięgnęłam po kolejną partię chusteczek, aby zatamować powódź wydobywającą się z moich oczu.
- Przecież to z tobą jest, a nie z naszym ojcem. - Daniela przewróciła swoimi oczami.
- Zapominasz, że nasz ojciec jest wrogiem numer jeden w Barcelonie? I choćby nie wiem jak niedorzecznie to zabrzmiało, to my również. - wskazałam palcem najpierw na siebie, a później na nią. Z ust mojej siostry wydobyło się ironiczne "auć". - Reakcja Giany była dość wymowna. Moja osoba będzie mu tylko przeszkadzać! - jęknęłam.
- Czy ty z nim już zerwałaś?
- Oczywiście, że nie! Po prostu rozumiem jak to wygląda z jego punktu widzenia. Ufam, że mu na mnie zależy, ale z drugiej strony ma świadomość tego jaką łatkę mu przyczepią pierwszego dnia. "Zięć Figo" wcale nie jest miłym określeniem w Katalonii!
- Nikt nie musi wiedzieć.
- Wystarczy, że Giana wie. - syknęłam.
- To jego przyjaciółka! Nie zależy jej na ...
- Nie, to zapatrzona w siebie egoistka! - przerwałam jej czując jak podnosi mi się ciśnienie na samą myśl o dziewczynie. - Gdyby na prawdę była jego przyjaciółką to powiedziała by mu całą prawdę wcześniej, a nie robiła z tego komiczne według jej gustu przedstawienie. Wykorzystała go, żeby dopiec mi! Własnego przyjaciela!
- Fakt, to było słabe z jej strony. - przyznała. - Myślisz, że ... sprzedałaby go?
- Po dzisiejszym dniu jestem tego pewna.
- Może tata powinien z nim porozmawiać?
- Oszalałaś?! - pisnęłam. - To nie dziewiętnasty wiek, a ja nie jestem w ciąży! Ostatnie czego sobie życzę to rodziców wtrącających się w moje życie miłosne.
- Wyobrażasz sobie reakcję taty na widok Pedro w naszych drzwiach? - zakryła usta dłonią gdy wydobył się z nich chichot. - Powiedziałby, że najpierw ja przyprowadziłam księcia, a teraz ty nowy nabytek Barcy i że na pewno czyhamy na jego majątek doprowadzając go naszymi wyborami do zawału. Dodałby iż najlepiej by było, aby Stella okazała się być lesbijką bądź fanatyczną feministką, a ostatecznie i tak by stwierdził, że woli twojego ukochanego bo przynajmniej wie czym jest spalony.
- Na prawdę myślisz, że by go polubił?
- Nie znasz Luisa? Byłby nim zachwycony! - uśmiechnęłam się co odwzajemniłam. Daniela zawsze potrafiła poprawić mi humor. - Wracając jeszcze do pewnej kwestii ... mam nadzieję, że posłuchałaś moich rad i opcja z dziewiętnastym wiekiem nie wchodzi w rachubę?
- Z biologicznego punktu widzenia jest to niemożliwe. - mruknęłam czując iż czerwienię się niczym walentynkowa róża. - My ... uczymy się siebie nawzajem. Pedro nie naciska i mnie słucha. - odchrząknęłam zawstydzona.
- Pewnie paluszki ma zwinne, co?
- Daniela! - syknęłam.
- Ok! - uniosła ręce ku górze poddając się. - Czyli ma. - szepnęła pod nosem dostając w zamian mordercze spojrzenie. Tą jakże bezsensowną dyskusję przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Nerwowo zerknęłam na mój telefon. - Pedro?
Przełknęłam ciężko ślinę wchodząc w wiadomość.

Pedrito : "Jutro o drugiej przyjdę po moje rzeczy. Porozmawiamy?"
Ja: "Tak. Będę czekać"
Pedrito :"Ok"


- Mam wrażenie, że rozmawiam z kimś obcym.
- Witaj w świecie "cichych dni".

*

Nerwowo skubałam skórkę przy kciuku spoglądając przez kuchenne okno na podjazd. Pedro powinien być tu lada chwila, ale ja nie czułam przyjemnego podekscytowania z tym związanego, a ogromny stres, który przenikał mnie wskroś. Jak mogliśmy do tego dopuścić? Jak ja mogłam do tego dopuścić? Nie miałam pojęcia czy będę potrafiła spojrzeć mu w oczy po tym, co zrobiłam, skoro własne odbicie w lustrze mnie dobijało. Całą noc zastanawiałam się co mam mu powiedzieć. Jak przeprosić. Ani przez chwilę nie zmrużyłam oka analizując klatka po klatce wydarzenia z Teneryfy. Zirytowana opuściłam dziwnie chłodne łóżko, które od kilku dniu dzieliłam z Pedro, zabierając się za pakowaniem swoich rzeczy. Pozbierałam również te należące do chłopaka starannie wkładając je do sportowej torby. Choć to naiwne, brałam do ręki każdą koszulkę i bluzę przykładając do swojej twarzy. Uwielbiałam zapach jego morskich perfum, który wywoływał w moim podbrzuszu przyjemne łaskotanie. Wspominałam nasze piękne chwile pragnąc, abyśmy mieli szansę dołożyć do wspólnej kolekcji o wiele więcej z nich.
Żałowałam że nie naciskałam Pedro na wyznanie mi wcześniej prawdy. Pochłonięta zauroczeniem, a następnie początkami prawdziwego uczucia nawet nie zauważyłam, że stworzyliśmy własną bańkę w której się schroniliśmy nie zdając sobie sprawy, że w końcu może ona pęknąć. Byliśmy tylko my, a świat wokół nie istniał. Bez znaczenia była dla mnie jego profesja czy stan konta. Bez znaczenia było dla mnie również to, że będzie piłkarzem FC Barcelony. Kompletnie nie przykładałam wagi do piłkarskiej rywalizacji i nie rozumiałam kibicowania "na śmierć i życie" co dość często doprowadzało do niebezpiecznych sytuacji. Ustawki, kamienie rzucane w okna autokaru z zawodnikami, rasistowkie przyśpiewki, niebezpieczne przedmioty ciskane w stronę murawy, obelgi w stronę rodzin piłkarzy ... to wszystko nie miało nic wspólnego ze wspieraniem ukochanego klubu, a zaczynało się od tych najmniejszych rzeczy jak chociażby wyszukane karykatury. Wiedziała, że Pedro tego nie zrozumie i szczerze mówiąc nie chciałam, aby kiedykolwiek poczuł to na własnej skórze. Chciałam, aby cieszył się tą piękną stroną piłki nożnej i swoim marzeniem, które miało lada chwila się spełnić.
Żałowałam, że wcześniej nie wyznałam mu prawdy o sobie, choć zrobiłam to z tych samych pobudek co on. Nie łatwo jest być córką legendy piłki nożnej i być ocenianą z góry z tego powodu. Miałam znajomych, ale prawdziwymi przyjaciółkami mogłam nazwać jedynie swoje siostry. W życiu spotkałam wielu ludzi, którzy nie zagościli w nim na długo, przede wszystkim dlatego, że widzieli we mnie "córkę Figo", a nie "Martinę". Z czasem zaczęłam używać nazwiska mojej matki i ukrywać kto jest moim ojcem, choć absolutnie nie robiłam tego ze wstydu tylko ochrony przed ocenieniem z góry. Nie chciałam na starcie mieć przyczepionej łatki. Tak samo było z potencjalnymi chłopakami, którzy do tej pory dzielili się na dwa rodzaje. Na tych, których bardziej fascynowała osoba mojego ojca niż ja sama, i prawdopodobnie na sympatykach Barcelony, którzy po usłyszeniu mojego nazwiska woleli się wycofać z kpiną na ustach. Z Pedro miało być inaczej jednak życie kolejny raz wylało na mnie kubeł zimnej wody.
Zamarłam dostrzegając znajomą sylwetkę przechodzącą przez bramkę. Pospiesznie oderwałam się od okna kierując swoje kroki ku drzwiom wejściowym. Zanim nacisnęłam klamkę, nie czekając nawet na dzwonek, wzięłam kilka głębszych oddechów. Stanęłam w progu gdy Pedro pokonywał ostatni schodek. Spojrzeliśmy na siebie nie wiedząc co powiedzieć, ani jak się zachować. Zakuło mnie w sercu na widok jego podkrążonych oczu. Swoje własne zatuszowałam z samego rana. Wzrok chłopaka zsunął się na podłogę w stronę sportowej torby, która była jego własnością.
- Wejdziesz? - spytałam niepewnie.
- Mogliśmy porozmawiać tutaj? - wskazał na schody na których po chwili ciężko usiadł. Niepewnie uczyniłam to samo obserwując jego skupiony profil. Wpatrywał się w nieznany punkt przed sobą milcząc przez chwilę jak zaklęty. Ostatecznie przetarł dłońmi swoją twarz i uraczył mnie swoim spojrzeniem. Ale nie takim na jaki liczyłam. Zamrugałam powiekami czując napływające do oczu łzy. - Przepraszam za tamte słowa. Wcale tak nie myślałem. Zasłużyłem na ... - wskazał na swój policzek. - Sprowokowałem Cię i obraziłem. A potem zostawiłem samą w obcym mieście. - zacisnął szczękę kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Pedro. - dotknęłam niepewnie jego dłoni, która chwilę wcześniej stała się pięścią. - Nie przepraszaj mnie bo to ja zawiniłam.
- Miałaś prawo się zdenerwować.
- Ale nie podnosić na ciebie ręki. Może uważasz, że nic się nie stało, ale ja sobie tego nie wybaczę. - cholerny głos zaczął mi się załamywać. - Może rzeczywiście w tych słowach było coś z prawdy co mnie zabolało.
- Nie. Po prostu bronisz ojca co jest naturalną reakcją. Zrobiłbym to samo na twoim miejscu. Moja mama przyznała Ci rację. Ludzie zapominają, że Luis Figo to przede wszystkim syn, mąż i ojciec. Żadna z was nie powinna cierpieć z powodu tego co się stało.
- Rozmawiałeś z rodzicami? - wydukałam.
- Musiałem im wytłumaczyć dlaczego nie pojawiłaś się na obiedzie. - westchnął. - Zrozumieli twój punkt widzenia i Cię przepraszają. I ... przeprowadziłem z nimi dość długą rozmowę. - wyznał bawiąc się swoimi dłońmi. - Wiesz, odkąd zacząłem mówić, bez przerwy powtarzałem, że chcę być piłkarzem. Oczywiście na początku każdy traktował mnie z pobłażaniem, ale z czasem zauważyli, że to nie była jedynie dziecięca fascynacja. Poświęciłem się w całości swojej pasji, nawet kosztem nauki. I choć jestem kibicem Barcy to ten klub wydawał mi się być po za moim zasięgiem. Ale gdy zadzwonili ... miałem tylko szesnaście lat. Nawet nie wyobrażasz sobie mojej radości. Miałem wrażenie, że śnie i że za chwilę Fernando pociągnie mnie za ucho, abym się obudził. I choć moja odpowiedź była jak najbardziej pozytywna to nie ukrywam, że jestem przerażony. Nie wiem czy sobie poradzę. To inny poziom, a ja nie mam zbyt wielkiego doświadczenia.
- Pedro, skoro Cię zauważyli to musisz wyróżniać się czymś szczególnym. Dopiero tam wejdziesz na wyższy level.
- Z którego mogę dość szybko spaść.
- Nie możesz myśleć w ten sposób. Wszystko dopiero przed tobą. Człowiek uczy się przez całe życie. Jak wyjdziesz na Camp Nou i poczujesz nerwy to wyobraź sobie przez chwilę, że stoisz na betonowym placu przed kościołem. A potem rób to, co potrafisz najlepiej. Pielęgnuj w sobie tego Pedrito, który kocha tą okrągłą futbolówkę.
- Pamiętasz dzień w którym się poznaliśmy? - spytał na co kiwnęłam głową. - Pamiętasz jak musiałem odebrać telefon? Dzwonił do mnie sam Ronald Koeman. Powiedział, że przygotowuje dla mnie coś specjalnego, że ma na mnie plan. Z początku byłem spięty i zestresowany, odpowiadałem pół słówkami. A potem do mnie dotarło, że straciłem szansę na numer do ślicznej dziewczyny, której pomogłem. - zaśmiał się nerwowo pod nosem. - Dzwonił do mnie mój nowy trener, a ja myślałem tylko o tobie. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście gdy zobaczyłem Cię u Dolores. Sprawiłaś, że zapomniałem o całym stresie. Nigdy wcześniej nie byłem taki szczęśliwy.
- Jest jakieś "ale", prawda? - szepnęłam niepewnie.
- Chciałbym, żeby wszystko było prostsze. - wyznał, a ja poczułam jak mój podbródek zaczyna lekko drżeć. - Chciałbym móc zabrać Cię ze sobą. I choć połowa mnie chce to zrobić to ta druga ... nie mogę Cię rzucić lwom na pożarcie. Zaszkodzi to zarówno tobie, jak i mi. Możesz nazwać mnie egoistą, ale nie mogę na to pozwolić. Nie teraz gdy oboje mamy po osiemnaście lat i stoimy na początku naszych dróg. Masz tyle opcji do wyboru ... mówiłaś o Uniwersytetach nie tylko w Hiszpanii ...
- Po prostu powiedz, że to koniec. - pociągnęłam nosem. - Że to co nas łączyło nie było wystarczająco silne żeby pokonać pierwszą przeszkodę. - Pedro zacisnął swoje wargi w cienką linię. - Po prostu powiedz, że było miło, ale musisz już iść!
- Martina. - chciał chwycić moje dłonie, ale się wyrwałam.
- Moje zdanie się nie liczy, prawda?! Ja już nie mam nic do powiedzenia?! Wyślesz mnie na drugi koniec Europy żebym zapomniała, że się w tobie zakochałam?! Do jasnej cholery Pedro! - zerwałam się na równe nogi. - Miałam cień nadziei, że jednak będziesz chciał znaleźć ze mną jakieś rozwiązanie!
- W tym momencie nie ma żadnego i doskonale o tym wiesz. - stanął na przeciwko mnie z bólem w oczach. - Mam Cię zamknąć w mieszkaniu w Barcelonie i udawać przed wszystkimi że nie istniejesz? Albo wystawić na głupie komentarze ludzi, którzy nie rozumieją, że ty i twój ojciec to dwie różne osoby? Nie ma mowy. Kiedyś zrozumiesz, że Cię tylko chronię ...
- Raczej pozbywasz się balastu. - chwyciłam jego torbę podając mu z zaciętą miną. - Więc powodzenia w spełnieniu marzeń. Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś kto będzie do Ciebie lepiej pasował ode mnie. Nie stanę Ci więcej na drodze.
- Martina, przepraszam ...
- Powodzenia Pedri. - podkreśliłam zaskakując tym chłopaka. - Teraz zrozumiałam, że Pedro nigdy nie istniał. - po policzku bruneta spłynęła łza. Nie chciałam się dłużej torturować, więc bez słowa weszłam do domu zamykając za sobą drzwi.
Rozumiałam go. Na prawdę go rozumiałam. Jednak moje serce żyło innym życiem, co najmniej jakby nie należało do mojego organizmu. W nim nadal tliła się nadzieja na inne zakończenie, która przed chwilą została brutalnie zdeptana. Ale ono nadal biło i nie chciało go z siebie wyrzucić. Wiedziałam, że nigdy nie zdołam go znienawidzić mimo, że było by to w tym momencie najlepszym rozwiązaniem. 
 
***
 
Koniec części pierwszej  ✨

9. "You taught me how to replace words with gazes"

Pogoda była wręcz wymarzona na dzisiejszy rejs. Z błogim uśmiechem wystawiłam twarz ku morskiej bryzie, która w przyjemny sposób owiewała moje rozgrzane ciało oraz skołatane nerwy. Denerwowałam się wizją poznania rodziców Pedro i trudno było mi to ukryć. Nie pomagało towarzystwo Giany, która w podejrzliwy sposób była dla mnie bardzo miła. Ani przez chwilę nie uwierzyłam w jej nagłą zmianę nastawienia wobec mojej osoby. Uprzejmie odrzuciłam jej "przemiłą" propozycję wypicia wspólnej kawy w promowej restauracji woląc spędzić dwugodzinny rejs na upalnym pokładzie. Usiadłam więc na ławce podciągając kolana pod brodę. Wzrok utkwiłam w ogromnej wodzie marząc o tym, abym wypadła jak najlepiej w oczach państwa González López. Pedro z Fernando zapewniali mnie, że ich rodzice są w porządku i już nie mogą się doczekać poznania mojej osoby jednak dziwne uczucie napięcia nie chciało ustąpić. Chciałam mieć to już za sobą.
Poczułam jak ktoś siada za moimi plecami. Uśmiechnęłam się pod nosem czując znajomy zapach perfum. Chłopak objął moją sylwetkę przytulając się do pleców. Westchnęłam błogo nawet nie uchylając swych powiek.
- O nie, nie! Nie ma mowy! - zaśmiałam się czując jego usta na swojej szyi. - Wystarczy, że dziś musiałam wstać wcześniej, aby zatuszować twoje ślady na mojej szyi. Nie potrzebuję kolejnych!
- Nie rozumiem o co Ci chodzi. - starał się udać wielce oburzonego co wcale mu nie wyszło. - Oznaczyłem tylko swój teren.
- Na spotkanie z twoimi rodzicami jest to zbędne.
- Niech wiedzą, że ich syn jest szczęśliwy.
- I że jest wampirem. - parsknęłam.
- Ej! - wbił palce w moje boki wywołując łaskotki. - Wczoraj nie narzekałaś. Mam Ci pokazać ślady paznokci na moim barku? - w zabawny sposób przechylił swoją głowę spoglądając na mój prawy profil spod przymrużonych oczu.
- Zawsze mogę je przypudrować. - odchrząknęłam czując jak rumieniec pokrywa moje policzki. - Obiecuję, że przypiłuję ...
- Akurat to był bardzo przyjemny ból. - szepnął mi do ucha przy okazji nadgryzając jego płatek. Trzepnęłam go w udo w odpowiedzi. - Na pewno nie chcesz zejść pod pokład? Giana o dziwo dostosowała się do mojej prośby i jest grzeczna. Chyba to wpływ tego upału.
- Ona coś kombinuje.
- Jesteś przewrażliwiona. - prychnęłam na te słowa. - Zobaczysz. Jeszcze się zaprzyjaźnicie. Po prostu daj jej szansę, dobrze?
- Robię to tylko dla Ciebie, ale to nie oznacza, że przestanę być czujna. - zastrzegłam. - I nie musisz tu ze mną siedzieć. Przeżyję te dwie godziny rejsu bez Ciebie. Możesz spokojnie do nich dołączyć. - odwróciłam ku niemu twarz. - Nie zrezygnuję z tej morskiej bryzy, która dobrze na mnie wpływa.
- A już się bałem, że masz chorobę morską. - zażartował. - Chcę spędzić z tobą każdą możliwą chwilę bo już za dwa dni będziesz w Madrycie. - przysunął mnie do siebie bliżej. Z uśmiechem oparłam się plecami o jego tors.
- Znajdziemy kompromis, prawda? - spytałam wpatrując się w horyzont.
- Oczywiście, że tak. - splótł nasze palce ze sobą. - Porozmawiaj z rodzicami, wybierz najlepszy dla siebie kierunek i wtedy postanowimy co dalej. Może będziemy rzadziej się widywać, a może i codziennie, to bez znaczenia.
- Oh, tu są moje ulubione gołąbki! - nad nami rozległ się przesłodzony głos Giany. W zarodku zdusiłam chęć posłania jej morderczego spojrzenia. Dziewczyna niezwykle z siebie zadowolona usiadła obok nas z telefonem w rękach. - Chciałam Ci podziękować za zaakceptowanie mojej prośby o obserwowanie twojego konta na Instagramie. Ty masz prywatne, Pedri nie ma w ogóle ... na razie. - zachichotała. - Co z was za ludzie!
- Nie ma za co. - mruknęłam obserwując jej poczynania.
- Nie wiedziałam, że Daniela Svedin to twoja siostra.
- Cóż, nigdy nie miałaś okazji zapytać. - zauważyłam. - Nie wydaje mi się jednak, abyście się znały. Dani nie zna nikogo z Teneryfy. - zmarszczyłam lekko brwi.
- Głuptas z Ciebie. - zaśmiała się. - Kojarzę twoją siostrę z okładek magazynów. Modelka, narzeczony arystokrata ... no, no, Pedri. - szturchnęła go łokciem. - Będziesz się musiał bardzo postarać, aby teściowie Cię zaakceptowali.
- Wystarczy, że będzie sobą, a jestem pewna, że będą nim zachwyceni.
- Tsaa ... chciałabym zobaczyć minę twojego ojca. - mruknęła pod nosem przesuwając palcem po wyświetlaczu swojego telefonu. - Twoja mama jest piękną kobietą. Nie żebym Ci słodziła, ale jesteś do niej najbardziej podobna. - zmierzyła moją twarz uważnym spojrzeniem. Uchyliłam usta nie wiedząc co powiedzieć.
- Widzisz? Jak już Giana Ci to mówi to musi być to prawdą. - Pedro zmierzwił moje włosy. - Pokaż. Ja to ocenię. - wyciągnął dłoń ku przyjaciółce.
- Oh, domyślam się, że miałeś szansę zobaczyć wszystko z lepszej perspektywy niż ja, ale aby porównać matkę z córką najpierw musisz się spotkać z teściową twarzą w twarz. - wstała puszczając mu oczko.
- Wiesz, wymieniając ślinę z moim bratem, wymieniliście się również złośliwością, która ewoluowała w coś na prawdę niesmacznego.
- Uważaj skarbie. - pogroziła mu palcem. - Ten się śmieje kto się śmieje ostatni. - dodała, po czym oddaliła się od nas zarzucając swoimi długimi włosami. Zaskoczona słowami chłopaka odwróciłam ku niemu twarz.
- No co? - założył moje włosy za uszy. - W mordę miałem dać Fernando, a nie jej.
- Rozumiem ... skarbie. - zaśmiałam się.
- Jestem twoim skarbem?
- To był pierwszy i ostatni raz gdy to powiedziałam. To słowo już na zawsze będzie mi się kojarzyło z Gianą. - przewróciłam oczami. - Wymyślę coś innego. A jeśli nie ... zawsze pozostanie mi w zanadrzu Pedrito. - poruszałam charakterystycznie brwiami.

*


Na pierwszy rzut oka nie potrafiłabym wskazać czym różniła się Teneryfa od Gran Canarii, oprócz samej wielkości oczywiście, ale uczucie które mną owładnęło gdy tylko postawiłam pierwszy krok na tej ziemi można byłoby porównać z uczuciem powrotu do domu. A może to entuzjazm Pedro był tak zaraźliwy, że i mi się udzielił? Nie potrafiłam sobie tego wytłumaczyć. Z uśmiechem spoglądałam na różnorodny krajobraz zza szyby samochodu, który prowadził znajomy mi już Adrian. Z Santa Cruz de Tenerife, gdzie dobił nasz prom, do rodzinnej miejscowości Pedro Tegueste dzieliło nas dwadzieścia minut drogi. Miałam więc chwilę dla siebie, aby nacieszyć wzrok pięknymi widokami. Żałowałam, że spędzę tu jedynie dwanaście godzin.
Tegueste było malowniczym miasteczkiem położonym pomiędzy zboczami gór. Punktami charakterystycznymi była zabytkowa starówka oraz kościół przed którym mały Pedro wraz z bratem i przyjaciółmi uwielbiali kopać piłkę. Śmiałam się do łez, gdy z oburzeniem opowiadał mi historię z policjantem w roli głównej, który skonfiskował im piłkę. I o babci, która zrobiła to samo gdy potłukł jej wszystkie szklanki. Piłka, piłka, piłka. Ten okrągły przedmiot był obecny w każdym jego wspomnieniu. Jakby nigdy się z nią nie rozstawał.
Samochód zatrzymał się przed białym domem w typowo hiszpańskim klimacie. Moi współtowarzysze nie musieli nic mówić. Wiedziałam, że to tutaj wychował się Pedro. Futbolówka nadal leżała w ogrodzie, pośród nieznanego mi z nazwy krzaku. Zrozumiałam w mig, że było to związane z matczyną tęsknotą. Ten widok miał jej dawać poczucie, że jej synowie są obok.
- Zapraszamy madame w nasze skromne progi. - Fernando ukłonił się przede mną gdy tylko wysiadłam z samochodu. Otworzył mi bramę prowadzącą do domu, a sam zabrał się wraz z bratem za wyciąganie bagażów na chodnik. Mimo że mieliśmy zamiar wrócić do Las Palmas ostatnim wieczornym promem, Pedro wykorzystał okazję, aby przywieźć do domu większość swoich rzeczy. A gdy tylko walizki znalazły się w holu, Fernando posłał nam cwaniacki uśmieszek. - Ok, to ja spadam z Adrianem i Gianą. Rodzice są w restauracji, więc zobaczymy się tam na obiedzie. Bądźcie grzeczni. - pogroził. - Pedri, uszanuj rodzinny dom.
- Tak jak ty go uszanowałeś razem z Gianą? - prychnął młodszy z braci w odpowiedzi. Zakryłam dłonią usta nie chcąc wybuchnąć głośnym śmiechem na widok zdumionej, aczkolwiek dumnej miny Fernando.
- Wyrabiasz się smarku. - pokiwał z uznaniem głową.
- Wypad. - Pedro wskazał mu drzwi.
- Tylko pamiętajcie, że jestem za młody na bycie wujkiem! - zawołał zbiegając z trzech schodków prosto na podjazd. Widząc zaciskającą się pięść stojącego obok mnie chłopaka szybko zamknęłam drzwi.
- Dzisiaj poleje się krew. - mruknął. - Zapraszam.
- A czy kiedykolwiek się polała? - zaśmiałam się wchodząc dalej. Z uśmiechem rozglądnęłam się po jasnym salonie połączonym z jadalnią oraz otwartą kuchnią. Widok z dużych okien rozciągał się na pobliskie góry, a w powietrzu roznosił się cynamonowy zapach. Wnętrze było bardzo przytulne, a kanapa wręcz zachęcała do odpoczynku na niej. Z zainteresowaniem spojrzałam na komodę na której stał wazon z kwiatami oraz ramki z których uśmiechali się do mnie mieszkańcy tego domu.
- Cóż, jak to pomiędzy braćmi ... - podrapał się po głowie.
- Ojej! - nawet nie zapytałam o pozwolenie tylko chwyciłam jedną z ramek w dłonie. - Czy to mały Pedrito? - spytałam choć nie potrzebowałam odpowiedzi. Te same oczy i szeroki uśmiech.
- Nie wierzę! - jęknął stając obok mnie. - Ona mi to na złość robi. Tego zdjęcia nigdy tu nie było.
- Oh, przestań. - zaśmiałam się przyglądając z uwielbieniem malutkiej kopii mojego chłopaka. - Byłeś uroczy! Twoja mama na pewno ubóstwia to zdjęcie i wcale jej się nie dziwię.
- Zrobiła to z premedytacją. - mruknął obrażony.
- Ile tu miałeś lat? Dwa? Trzy? W tym wieku każde dziecko jest uroczo pulchniutkie. A gdyby twój syn wyglądał tak samo? Zamknąłbyś go w piwnicy? - prychnęłam. Pedro przez chwilę się zastanawiał, po czym chcąc nie chcąc przyznał mi rację. - Na pewno byłby dla Ciebie idealny. Tak jak i ty byłeś i jesteś dla swojej mamy. - odłożyłam ramkę na jej miejsce. - O! A tu ile masz lat? Pewnie z siedem albo osiem. Chudziutki już jak patyczek.
- Widzę, że Rosa całą kolekcję tu rozłożyła, więc nie krępuj się bo zrobiła to dla Ciebie, a ja tymczasem zaniosę walizki do mojego pokoju.
- Przepraszam. - schowałam ręce za siebie. - Za bardzo się panoszę.
- Daj spokój. To dobrze, że czujesz się tu swobodnie.
- Bo jesteśmy sami. - zauważyłam zgodnie z prawdą. - Czyli ... dostanę kopię? - kiwnęłam głową w stronę małego Pedrito, na co ten nieco starszy w odpowiedzi uniósł swoje oczu ku górze.
- Jak będziesz grzeczna.
- A co to niby znaczy? - spytałam zdziwiona, ale brunet jedynie posłał mi zadowolone spojrzenie i zniknął na schodach. Wzruszyłam ramionami odwracając się z powrotem do komody. Pedro jako maluszek, jako pulchniutki Pedrito, z Fernando, z rodzicami, z przyjaciółmi, w domu, na plaży ... wszędzie z piłką! Ale to nie był jedyny szczegół, który dostrzegłam, choć zrobiłam to po dłuższej chwili. Przymrużyłam oczy przyglądając się każdej fotografii od nowa. Na każdej z nich miał na sobie koszulkę ze znajomym mi herbem na piersi. I wszędzie te same kolory, granat i bordo. Dziwna myśl mi naszła do głowy, ale szybko się jej pozbyłam. To było niedorzeczne.

*


- Czyli jest to słynne miejsce twoich młodocianych zbrodni? - spytałam siedząc wygodnie na murku i zajadając się pysznymi lodami pistacjowymi. Z uwagą przyglądałam się wieży kościelnej, której potężny cień padał na plac dając chłodne wytchnienie mieszkańcom oraz turystom. - Nie było innego miejsca?
- Tu było najwięcej przestrzeni. Do tego płaska powierzchnia. - wzruszył ramionami. - Doprowadziliśmy księdza do nerwicy.
- Aż zadzwonił na policję.
- Nie rozumiał, że musiałem gdzieś ćwiczyć.
- Fernando wspominał, że od małego miałeś ogromny talent, którego pilnował twój dziadek i tata.
- Szczególnie dziadek. - zaśmiał się. - Dzięki niemu wszystko uchodziło mi płazem. Kochał sport i cieszyła go moja pasja. Wiesz, że był prezydentem lokalnego klubu wrestlingu? To drugi po piłce nożnej najpopularniejszy sport na Teneryfie.
- To coś w rodzaju zapasów? - spytałam. - Próbowałeś tego?
- Oczywiście! Codziennie ćwiczyliśmy z Fernando chociaż mama nazywała to bijatyką z powodu irracjonalnych problemów. I wiesz ... chyba miała rację. - zniżył głos do szeptu. Uśmiechnęłam się kładąc głowę na jego ramieniu. Uwielbiałam kiedy opowiadał. - W międzyczasie założył bar. W tamtych czasach alkohol nie był zbytnio wyszukany, ale ludzie uwielbiali spędzać ze sobą czas, a jeśli doliczyć do tego walki ... - przerwał zagryzając wargę.
- Walki w barze? Jeszcze mi powiedz, że nielegalne.
- To ty to powiedziałaś. - zauważył.
- Nie wierzę. - zaśmiałam się. - No nic. Mów dalej.
- Potem zachorował. Bar już nie przynosił tylu zysków co na samym początku, więc mój tata stwierdził, że pora go zmienić skoro czasy również się zmieniły. I tak powstała nasza rodzinna restauracja. - splótł nasze dłonie ze sobą. - Babcia była szefową, tata stał za barem ... i pewnego dnia pewna urocza brunetka zgłosiła się do pracy jako asystentka kucharza.
- Twoja mama. - uśmiechnęłam się.
- Dokładnie. Podobno chciała być bardzo profesjonalna i nie umawiać się z synem szefowej, ale urok osobisty pana Gonzaleza jej na to nie pozwolił.
- Skądś znam ten urok. - przyznałam. W odpowiedzi dostałam słodkiego buziaka.
- Wychowaliśmy się z Fernando w tej restauracji. Gdy miałem osiem lat zbyt mocno kopnąłem piłkę i porozbijałem lampy w głównej sali. Babcia była wściekła. Oczywiście skonfiskowała futbolówkę i zagroziła, że ją spali. Na szczęście dziadek stanął w mojej obronie.
- Byłeś jego ulubieńcem, co?
- Cóż, dzieliłem z nim pasję. Nasza restauracja dzieli się na dwie części. Pierwsza, czyli główna, jest typową kanaryjską jadalnią. Z drugiej strony znajduje się nasz największy skarb ... czyli klub kibica z Teneryfy.
- Czyli tu też jest klub piłkarski?
- Nie, nie, nie. - uśmiechnął się. - Mój dziadek założył pierwszy i jedyny klub kibica FC Barcelony na Teneryfie. - wstrzymałam oddech. Czyli stąd koszulki klubu z Katalonii na małym Pedro. - To coś w rodzaju pubu. Na mecze zjeżdżają się kibice z całej wyspy. Byłem Culé zanim się urodziłem. - zaśmiał się. - Culé to ...
- Wiem. - przerwałam mu czując ucisk w żołądku. - Wiem kim jest Culé.
- Na prawdę? No tak, przecież twój tata uwielbia piłkę nożną. Na pewno coś wspominał. Ale wracając ... pamiętasz jak powiedziałem Ci, że marzenie małego Pedrito zaczyna się spełniać? - skinęłam niepewnie głową wpatrując się w czubki białych trampek. Wszystkie puzzle w mojej głowie zaczęły układać się w jedną całość. Lecz obrazek z nich stworzony zamiast mnie zachwycić zaczął mnie przerażać. - No więc przeprowadzam się do Barcelony bo ...
- Pedro. - przerwałam mu gwałtownie. Niepewnie spojrzałam na jego zdziwioną twarz. - Muszę Ci o czymś powiedzieć.
- No dobrze. Co się stało?
- Ja ... powinnam Ci to powiedzieć wcześniej ... ale nigdy nie mówię tego na samym początku znajomości z kimkolwiek ...
- Masz męża i dzieci? - parsknął.
- Ugh, niepokalane poczęcie zdarzyło się tylko raz. - przewróciłam oczami jeszcze bardziej go rozbawiając. - Chodzi o mojego ojca.
- Nie jest fanem Barcy, co? Madridista?
- Coś w tym stylu ... - poprawiłam nerwowo swoje włosy. Nie miałam pojęcia jak mam mu wyjawić resztę.
- No dobrze. - westchnął. - Jakoś się spróbujemy dogadać. Myślę, że jak mu powiem, że uwielbiam jego córkę i bardzo mi na niej zależy to spojrzy na mnie przychylnym wzrokiem.
- Będziesz od nowego sezonu grał w Barcy, prawda? - spytałam niepewnie. Zanim z uśmiechem skinął głową, miałam jeszcze nadzieję, że okaże się to być jednym wielkim nieporozumieniem. Zrezygnowana spuściłam swoją głowę. - Martina? W porządku? Ja wiem, że teraz dużo się zmieni, ale proszę nie mów mi, że nie wyobrażasz sobie nas razem z tego powodu ... ja chcę swoje życie prywatne zachować tylko dla siebie, a ty jesteś jego częścią.
- Ja nie wiem czy ... czy jestem odpowiednia ...
- Odpowiednia na co? - chwycił moją twarz w dłonie. - Na dziewczynę piłkarza? Dla mnie jesteś idealna i tylko to się liczy. Wszyscy Cię pokochają.
- Nie wiesz o czym mówisz. - szepnęłam.
- Martina? Czy dla Ciebie to przeszkoda, że będę grał w Barcy? - spojrzał wprost w moje przerażone oczy.
- Nie. Dla mnie nie.
- Więc dlaczego mnie przylepie straszysz?! - przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. - Jeśli nie chcesz się wychylać to nie musisz. Uszanuję to. Chcę mieć tylko świadomość, że jesteś, rozumiesz? Od początku wiedziałem, że jesteś inna niż reszta dziewczyn. Nie mówiłem Ci wszystkiego od początku bo chciałem, abyś poznała prawdziwego mnie.
- Wiem bo ... bo zrobiłam to samo. - wyjąkałam.
- Więc jest remis. - chciałam zaprzeczyć, ale przerwał nam dźwięk telefonu. Pedro odebrał pospiesznie. - Tak mamo? Już ta godzina?! Przepraszam, zasiedzieliśmy się na placu. Nie denerwuj się, już idziemy. - rozłączył się. - Od dziesięciu minut powinniśmy stać przed moją matką. - zaśmiał się wstając z murku. - Chodź. Najpierw pokażę Ci pub.
Szłam jak na ścięcie. Pedro myślał, że to nerwy związane z poznaniem jego rodziców, ale prawda był inna. Bałam się jego reakcji gdy dowie się całej prawdy o mnie. O moim pochodzeniu i powiązaniu mojej rodziny z Barcą. Zerknęłam na niego niepewnie. A może nie będzie mu to robiło różnicy? Przecież mu na mnie zależało. Chciał, abym przy nim była. Ja nie miałam nic wspólnego z tym wszystkim. W oddali dostrzegłam zadowoloną z życia Gianę, która opierała się nonszalancko o ścianę budynku. Wtedy zrozumiałam. Ona już wiedziała. Ta rozmowa na promie ... już wtedy wiedziała! "Ten się śmieje kto się śmieje ostatni". Jej uśmiech się poszerzył gdy spojrzała mi w oczy.
- Giana, co ty tu robisz? - spytał ją Pedro.
- Przyszłam do pubu. - wskazała na szyld nad drzwiami. - Nie bójcie się, nie mam zamiaru pchać się na wasz obiadek integracyjny. Za bardzo lubię twoich rodziców. Ładna sukienka. - zmierzyła mnie wręcz palącym wzrokiem. - Biały to twój kolor, prawda? - nie odpowiedziałam. Guła w moim gardle zaczęła rosnąć.
- Pub jest przecież zamknięty.
- Zapomniałeś, że mój ojciec tu pracuje? Jak to on, nie wziął paru rzeczy, więc po nie przyszłam. Zobaczyłam was z daleka, więc postanowiłam się przywitać.
- Ok, więc wchodźcie. - Pedro wyciągnął z kieszeni klucze i zaczął otwierać nimi drzwi. Tak jak mówił, budynek podzielony był na dwie części. Z jednej było wejście do restauracji, a z drugiej do aktualnie nieczynnego pubu. Postawiłam krok na schodku gdy poczułam dłoń Giany na moim łokciu.
- Wiedziałam, że coś ukrywasz. Ale nie sądziłam, że aż taką bombę. - zachichotała szepcząc mi do ucha. Wyrwałam się jej mierząc morderczym wzrokiem. - Powiedziałaś mu już?
- Martina? - Pedro wyciągnął ku mnie dłoń, po czym wprowadził do tajemniczego pomieszczenia. Zamrugałam z wrażenia powiekami. W jednej chwili poczułam ucisk w płucach, który uniemożliwiał mi oddychanie. Z każdej strony napierały na mnie kolory Blaugrany. Granat i bordo wręcz raziły moje oczy. Na dwóch ścianach wisiały szaliki, flagi, ramki ze zdjęciami, plakaty ... wszystko związane z FC Barceloną. Na przeciwko baru wisiał ogromny telewizor, a pod nim, na specjalnym regale, ustawione były piłki z wyraźnymi autografami. Miałam wrażenie, że to wszystko napiera na mnie ze wszystkich stron. Dusiłam się, ale wiedziałam, że to nie wszystko. Że to jeszcze nie to. Kątem oka dostrzegłam zdjęcie piłkarza wiszące pomiędzy plakatami. Jego twarz była niewidoczna ponieważ przysłaniała ją przyczepiona karykatura świni. Ale ja wiedziałam doskonale kim on był. Podeszłam do ściany na trzęsących się nogach. Napis "ZDRAJCA" wręcz krzyczał w moją stronę. Wyciągnęłam dłoń i zdjęłam karykaturę. Poczułam jak łzy napływają do moich oczu, a serce łamie się na miliony kawałków.
- Ciekawe jak daleko pada jabłko od jabłoni. - usłyszałam za sobą przesłodzony głos Giany.
- Hej, co się dzieje? - Pedro stanął za mną i położył dłonie na moich ramionach. - Martina? Dobrze się czujesz?
- Pamiętasz jak stwierdziłeś na plaży, że na pewno mam oczy po ojcu? - spytałam lekko trzęsącym się głosem. Przytaknął. - Więc spójrz w nie jeszcze raz i porównaj z tym zdjęciem. - uniosłam oczy pełne łez na zdezorientowanego chłopaka. - A może mam sobie to przyczepić do czoła żeby było Ci łatwiej? - uniosłam karykaturę, którą po chwili wściekle zmiażdżyłam w swojej dłoni.

*** 

💔