piątek, 21 października 2022

6. "I learned more than a thousand ways to kiss ..."

Odgłos grzmotów skutecznie zagłuszał silnik wieloletniego samochodu. Krople obfitej ulewy spływały po szybach walcząc zawzięcie z lekko skrzypiącymi wycieraczkami. Błysk złowieszczych błyskawic oślepiał i wywoływał dreszcze na całym ciele. Pięcioletnia dziewczynka ufnie spojrzała na dziadka i babcię, którzy z uśmiechami zapewniali ją iż takie ulewy w Szwecji to coś normalnego. Zacisnęła mocniej swoje rączki wokół pluszowego misia. Poznawała drogę. Jeszcze chwila, a znajdzie się w przytulnym domku w którym wychowała się jej mama. Znów będzie mogła piec z babcią słodkie pierniczki, a dziadek zabierze ją na spacer gdy tylko przestanie padać. Jak to dobrze, że mama zapakowała jej czerwone kalosze w kropki! Uśmiechnęła się do swoich myśli zapominając o brzydkiej pogodzie na zewnątrz dziadkowego samochodu. Jednak tylko na krótki moment. Najpierw była oślepiające jasność, po której nastąpił ogłuszający huk. Poczuła mocne szarpnięcie spowodowane gwałtownym hamowaniem. Zanim jej plecy uderzyły z powrotem o siedzenie przednia szyba rozprysła się na miliardy małych cząsteczek. Poczuła ból i dziwny metaliczny smak na ustach ... nastała ciemność.


Gwałtownie otworzyłam powieki. Moje serce galopowało znajomym przyspieszonym rytmem. Naciągnęłam na głowę koc próbując zająć swoje myśli czymś innym niż ulewa na zewnątrz. Wystarczył odgłos grzmotu czy błysk błyskawicy w oddali, abym znów stawała się tą pięcioletnią dziewczynką z przeszłości. Żaden psycholog nie potrafił wybić mi tego z głowy. Za każdym razem obrazy tej tragicznej nocy przewijały się przed moimi oczami. Lekko drżącą dłonią dotknęłam blizny na policzku. Była ledwo widoczna jednak ja wiedziałam o jej istnieniu. Można by rzec, że wyszłam z tego bez szwanku. Kilka szwów przy stracie jednej z najważniejszych osób w życiu to przecież nic ...
- Zrobiłam Ci kakao. - w progu pokoju stanęła Daniela z parującym kubkiem w dłoni. - I nie uwierzysz, ale nie zdemolowałam przy tym kuchni. - zaśmiała się podchodząc bliżej. Odpowiedziałam jej słabym uśmiechem. - Już przechodzi. - dodała siadając obok mnie. - Zmartwiłam się gdy zobaczyłam na horyzoncie ciemną chmurę, a Ty nie wracałaś.
- Przepraszam. Nie zwróciłam na nią uwagi.
- Widocznie coś, a raczej ktoś, odwrócił Twoją uwagę. - pogładziła moją dłoń. - Zauważył panikę w Twoich oczach. Powinnaś mu powiedzieć.
- Że jestem panikarą? - prychnęłam.
- Masz powód do takiego zachowania. To żaden wstyd. A teraz się posuń. - zarządziła i bez zbędnych ceregieli zajęła miejsce obok mnie pod kocem. - Przystojniak z niego. - żartobliwie trąciła mnie łokciem. - Tak się słodko uśmiecha ...
- Ej!
- A jaki ma tyłek zgrabny. - gwizdnęła niezrażona. Przewróciłam zażenowana oczami. - Nie dziwne, że tabletki zniknęły z szuflady ...
- Nie zniknęły tylko są w łazience. Nietknięte. - podkreśliłam. Daniela jedynie zachichotała pod nosem. - To nie jest wcale takie proste ... to znaczy ... nie wiem jak ... ja nigdy ... oczywiście, że jest przystojny i jest świetnym chłopakiem, ale ... - jąkałam się zażenowana. Za nic w świecie odpowiednie słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Moje policzki pokrył gorący rumieniec.
- Ale boisz się, że się zbłaźnisz? Że zrobisz coś nie tak? Też się bałam. Tak jest zawsze przy pierwszym razie. Martina, nie musisz być we wszystkim perfekcyjna. - westchnęła. - Człowiek się uczy na błędach.
- Jako starsza siostra powinnaś mi to odradzać i kazać zaczekać.
- Byłabym wówczas największą hipokrytką na świecie. - zaśmiała się. - Uważam, że odnajduję się świetnie w roli starszej siostry. Pozwalam Ci eksperymentować, ale jednocześnie Cię zabezpieczam. Widzę jak reagujesz na samo jego wspomnienie, więc wolę dmuchać na zimne. Tego nie da się zaplanować. Daj się ponieść chwili, ale najpierw otwórz to pudełko, które Cię parzy w dłonie. Wytłumaczę Ci jak to stosować, a co do reszty ... to już sprawa pomiędzy wami.
- Dani? Ja się w nim co raz bardziej zakochuję. - szepnęłam.
- To cudownie. Koniecznie musisz go przyprowadzić na obiad. Muszę go poznać i wybadać jego intencje. Ostatecznie mogę coś upichcić. - trajkotała jak najęta.
- O, nie, nie! Wolałabym, aby jednak trochę pożył.
- Potrzebny Ci do czegoś?
- Dani!
- Oj, no przecież się droczę. - położyła głowę na moim ramieniu. - Z całej naszej trójki jesteś najbardziej odpowiedzialna, więc jestem pewna, że podejmiesz właściwą decyzję. Nie potrzebujesz doradców. Jestem przekonana, że sama doskonale wiesz co czujesz.
- Pedro powiedział, że przeprowadza się do Barcelony. Wspomniałam mu, że uwielbiam gotować, a on na to, że jego brat szkoli się w świetnej szkole w tym mieście. I że gdybym chciała ... to było by miło częściej się widywać. Nie chcę wyjść na naiwną, ale on wydaje się być tak bardzo szczery, że wierzę w każde jego słowo.
- Wybór dalszej edukacji oprzyj przede wszystkim na sobie. Jeszcze nie tak dawno wspominałaś o Londynie, pamiętasz? - przytaknęłam niechętnie. - Przemyśl to dokładnie. Wiem, że związek na odległość jest trudny, szczególnie gdy jest świeży, ale nie chcę, żebyś potem żałowała decyzji podjętej pod wpływem chwili. Późniejsze wypominanie sobie czegoś nawzajem też jest słabe. W tym przypadku trzeba być egoistą. Jeśli mu zależy to zrozumie. Na razie ciesz się wakacjami.
- Chyba już przeszło. - zerknęłam w stronę okna.
- Potrafię odwrócić Twoją uwagę. Już lepiej?
- Po burzy wschodzi słońce, pamiętasz? Ze mną jest tak samo.

*


To był bardzo długi samotny tydzień. Daniela wraz ze swoim ukochanym i przyjacielem opuścili mnie kolejnego dnia, a Stella większość czasu spędzała w ośrodku treningowym oraz w towarzystwie swoich nowych koleżanek. Kompletnie zwątpiłam w sens opieki nad nią. Była już dużą dziewczynką i potrafiła doskonale sama się sobą zająć. Nie potrzebowała mnie, a ja nie miałam jej tego za złe. Wiedziałam, że moje towarzystwo jedynie może ją ograniczać. Musiałam jednak dotrzymać danej rodzicom obietnicy i być obecną na wyspie podczas trwania obozu. Ostatecznie wcale źle na tym nie wyszłam, choć i z towarzystwa Pedro zostałam okradziona przez niesprawiedliwy los. Postanowiłam jednak jak najlepiej wykorzystać ten czas. Codziennie odbywałam długie spacery po mieście za każdym razem odkrywając nowe zakątki. Szczególnie te kryjące się w bocznych uliczkach miały w sobie najwięcej uroku. Uwielbiam przesiadywać w małych kafejkach popijając moją ukochaną Caffè latte oraz kosztując tutejszych tradycyjnych wypieków. Obserwowałam przy tym przechodzące obok grupki ludzi mówiących w różnych językach świata bądź czytałam tomik poezji Pablo Nerudy, który przypadkowo znalazłam w domu. Popołudnia spędzałam na plaży. Szukałam ustronnego miejsca, w którym mogłabym pobyć sama ze swoimi myślami bądź wspomnianym tomikiem. To były również chwile gdy Pedro miał czas dla siebie. Dzwonił bądź wymienialiśmy się wiadomościami tekstowymi. Tęsknił. Ja również tęskniłam. Wieczorami oglądałam ze Stellą telewizję bądź wertowałam internet w poszukiwaniu inspiracji do wykonania kolejnego kroku w moim życiu. Londyn? Barcelona? A może zostać w Madrycie? W głowie miałam kompletny chaos, który jedynie wzmógł chłopak o czekoladowym spojrzeniu.
Dzisiejsze popołudnie było wyjątkowo znośne. Słońce w towarzystwie lekkiego wiatru w przyjemny sposób otulało swoim ciepłem ludzką skórę, nie parząc jej bez powodu. Po trzech tygodniach na Wyspach Kanaryjskich mogłam pochwalić się ładną i równomierną opalenizną. I kilkoma piegami do których już zdążyłam się przyzwyczaić. Jak zawsze udało mi się znaleźć ustronne miejsce na którym rozłożyłam swój koc. Do ręki wzięłam tomik poezji, a na nos wsunęłam okulary. I mogłabym tak leżeć do samego wieczora gdybym nie została uderzona piłką w ramię. Westchnęłam zirytowana biorąc ją do ręki.
- Przepraszam, ale to chyba należy do mnie. - usłyszałam nad sobą rozbawiony, ale jakże znajomy głos. Zaskoczona uniosłam głowę krzyżując swój wzrok z oczami Pedro. Chłopak przyglądał mi się uważnie z uśmiechem na ustach, który z każdą kolejną sekundą się poszerzał. - Rzeczywiście masz poważną wadę wzroku skoro nie dostrzegasz jak ślicznie wyglądasz w okularach. Dodają Ci uroku, przysięgam. - położył dłoń na swoim sercu. Zarumieniłam się pozbywając powodu mojego największego życiowego zawstydzenia. - Uparciuch z Ciebie przylepie. Jak dla mnie możesz je przez cały czas mieć na swoim zgrabnym nosku. - zajął miejsce obok mnie. - Co czytasz?
- Poezje ... zaraz! - wyrwałam mu tomik z rąk. - Co Ty tutaj robisz? I skąd wiedziałeś, że akurat tutaj jestem?
- Potrafię Cię uważnie słuchać. - założył kosmyk moich włosów za ucho na co moje serce przyspieszyło. - Popołudnia spędzasz na plaży w ustronnym miejscu. Przyznaję, chwilę mi zajęło zanim Cię dostrzegłem. Mam wolne popołudnie, więc chciałem je wykorzystać jak najlepiej. Mam nadzieję, że Ci nie przeszkadzam?
- Co to za głupie pytanie? - zaśmiałam się.
- Wydawałaś się zirytowana. - droczył się ze mną.
- Bo nie potrafisz prosto kopnąć piłki.
- To był podryw przylepie. - chwycił mój podbródek i odwrócił w swoją stronę. Nasze usta spotkały się w utęsknionym pocałunku. Przysunęłam się jak najbliżej niego chcąc nacieszyć się jego ciepłem. Ramionami. Obecnością. - Uzależniasz mnie od siebie Martina. - wyszeptał odrywając się ode mnie na kilka sekund, aby nabrać powietrza. - Cały czas o Tobie myślę i właśnie z tego powodu nie potrafię prosto kopnąć piłki.
- Potrafisz wyczyniać z nią cuda. Przecież widziałam. Obawiam się, że mogę zacząć być o nią zazdrosna. - przełknęłam ślinę czując suchość w gardle z powodu głębokiego spojrzenia, którym Pedro mnie obdarował. Jego kciuk otarł się o moje nabrzmiałe usta. Nasze oddechy przyspieszyły. Znów poczułam irytujący ucisk w dole podbrzusza. Boże, za co mnie tak karzesz?! Pedro nagle odchrząknął i zerwał łączącą nas więź.
- Idę popływać. Dołączysz? - zerwał się.
- Nie, poczekam na Ciebie. - zapewniłam czując rozczarowanie, które zamieniło się po chwili w zawstydzenie. Jeśli Pedro czuł w tym momencie to samo co ja to nie powinna mnie dziwić jego nagła chęć kąpieli w Oceanie. Zaśmiałam się pod nosem. Nie mogłam jednak nic na to poradzić. To wspaniałe i dowartościowujące uczucie gdy Twoja osoba pociąga nieziemskiego chłopaka, w którym jesteś zakochana. Moja samoocena w ostatnich dniach skoczyła na zdecydowanie rekordowy poziom.
- Poczytaj mi. - poprosił gdy wrócił po paru minutach. Położył się obok przymykając swoje powieki. Nie mogąc się powstrzymać nachyliłam się nad nim i ucałowałam mokrą skroń. Jego usta rozciągnęły się w błogim uśmiechu.

Chcę, byś wiedziała jedną rzecz.
Wiesz jak to jest :
 gdy spojrzę na kryształowy księżyc,
na rozgrzaną gałąź leniwej jesieni w mym oknie,
jeśli dotknę przy ogniu niewyczuwalnego popiołu
lub pomarszczonego ciała drewna.
Wszystko kieruje mnie do ciebie.
Jakby wszystko co istnieje,
zapachy, światło, metale,
były łódką, która płynie w stronę twoich wysp, które mnie wyczekują.
Dobrze więc,
jeśli po trochu przestaniesz mnie kochać
i ja przestanę cię kochać po trochu.
Jeśli nagle o mnie zapomnisz
nie szukaj mnie,
bo już zapomniałem o tobie.
Jeśli twierdzisz,
że długi i szalony jest łopot flagi,
pod którą mija me życie,
i zechcesz zostawić mnie na brzegu serca gdzie zapuściłem korzenie
pamiętaj
że tego dnia, o tej godzinie,
podniosę ręce i moje korzenie wyruszą by szukać innej ziemi.
Lecz, jeśli każdego dnia i o każdej porze,
z bezwzględną słodyczą czujesz,
żeś mi przeznaczona,
jeśli każdego dnia pnie się kwiat do twoich ust szukając mnie,
moja miła, moja droga,
cały ten ogień zapłonie we mnie ponownie.
We mnie nic się nie wyłącza, nic się nie zapomina,
moja miłość żywi się twoją, kochana,
i póki żyjesz jest w twych ramionach
nie opuszczając moich.


- To smutne.
- Tak, ale zarazem bardzo piękne. - zerknęłam na chłopaka, który w międzyczasie zdążył uchylić swoje powieki. - On ją bardzo kocha, ale nie naciska na nią. Daje jej wybór. Pragnie odwzajemnionej miłości, jak każdy z nas. Jeśli ona nie jest w stanie mu jej dać to trudno. Postara się zapomnieć, choć to na pewno nie będzie łatwe. Ale jeśli ona jednak czuje do niego to samo i wie, że jest on tym jedynym, to ta miłość zawsze będzie na nią czekać w jego sercu. Jeśli kogoś na prawdę kochamy to ta miłość nigdy nie wyparuje, nie zniknie. Choćbyśmy się zaklinali, że jest inaczej.
- Lubisz czytać poezje?
- Do tej pory nigdy tego nie robiłam. - zamknęłam tomik. - Preferuje kryminały. Albo książki obyczajowe z ciekawą historią.
- Jednak potrafisz interpretować wiersze.
- Z wierszami jest tak, że każdy interpretuje je na swój sposób. To tak jak z piłką. Każdy kopie ją inaczej. Jeden prosto, drugi krzywo. - wytknęłam mu język.
- Uderzyła we mnie ta aluzja i nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić panienkę w moje ulubione miejsce w tym mieście. - zerwał się na równe nogi. - No już, już. Pokażesz mi jak radzisz sobie z piłką. - zaśmiałam się wskazując na swoje sandały. - Tam możesz to robić boso. Mały Pedritto tak się właśnie uczył.

Mały Pedritto nie wspomniał, że będę musiała przechodzić przez dziurę w siatce, aby dosłownie wkraść się na boisko. Sam z szerokim uśmiechem i z piłką przy nodze pobiegł na środek murawy. Westchnęłam zsuwając ze stóp sandały. Następnym razem ugryzę się w język zanim palnę jakąś głupotę. Daleko mi było do utalentowanej Stelli.
- Mówiłam, że mam zbyt krzywe nogi do gry w piłkę nożną. - położyłam dłonie na biodrach przybierając oburzoną pozę. - A jak skręcę sobie kostkę? Zaniesiesz mnie na plecach do domu?
- Tego w naszym repertuarze jeszcze nie było. - kopnął w moją stronę futbolówkę. Zgrabnie, ku jego ogromnemu zdziwieniu, przyjęłam ją wewnętrzną stroną stopy. - Wow. Widać, że ćwiczyłaś z młodszą siostrą.
- Z tatą. Mówiłam Ci już, że nie dorobił się syna. - wzruszyłam ramionami odkopując mu. - Wiesz, on trochę nie lubi Beltrana. - rzuciłam po chwili ciszy podczas której wymienialiśmy się piłką. - Nie dlatego, że odebrał mu córkę, ale dlatego, że nie ma z nim wspólnego tematu. Beltran nie interesuje się piłką nożną ani żadnym innym sportem. Pochodzi z arystokratycznej rodziny i mój tata nie potrafi odnaleźć się w takim towarzystwie. Mówi, że są zbyt sztywni. Beltran w jego towarzystwie również, ale tylko dlatego, że się go boi. - zachichotałam. - Ciebie by polubił.
- Tak myślisz? - uśmiechnął się.
- Trochę mi go przypominasz.
- Cóż, podobno kobietom podobają się mężczyźni podobni do ich ojców. Jeśli Twój uwielbia piłkę nożną w takim samym stopniu jak ja to sądzę, że nie oderwiesz nas od wspólnej dyskusji na ten temat.
- Mama mnie zabije. - jęknęłam.
- Wolałaby dla Ciebie arystokratę? - podniósł piłkę podchodząc do mnie bliżej. Westchnęłam kręcąc z dezaprobatą głową. - Wiesz, bardziej mi zależy na tym, abyś Ty mnie lubiła. - położył dłonie na moich biodrach. Skutkiem jego dotyku był dreszcz przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa. Wyczuł to. - I chyba jestem na dobrej drodze ku temu. - wyszeptał wprost do mega ucha, po czym musnął go swoimi ustami. Zacisnęłam palce na jego umięśnionych barkach czując zawrót głowy. Wiedział doskonale jaka jestem słaba w jego ramionach, a mimo to bezczelnie to wykorzystywał. Jego usta zjechały niżej na moją szyję muskając ją i lekko zasysając skórę. Jęknęłam mimowolnie. Roztapiałam się mimo iż słońce zachodziło na horyzoncie.
- W ten sposób na pewno nie zyskasz sympatii mojego ojca. - wyszeptałam przymykając powieki.
- Nie chciałby, aby jego córka była szczęśliwa i ... zadowolona?
- Pedro! - zaśmiałam się odpychając go lekko. Moje policzki lekko zapłonęły. - Na czym to skończyliśmy? Aaaaa ... no tak. - wykorzystując fakt jego zdezorientowania kopnęłam przed siebie piłkę, która grzeczne czekała przy jego nodze. Zanim się zorientował biegłam z nią w stronę bramki, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie nacieszyłam się jednak zbytnio tym sprytnym zwycięstwem. Poczułam jak męskie ręce oplatają moją talie, a sekundę później zostałam okręcona wokół własnej osi. - Ej! To jest faul! - krzyknęłam śmiejąc się jak opętana. - Ty w ogóle znasz się na tym co robisz?!
- Jak na Twoje wyimaginowane krzywe nogi bardzo dobrze kontrolujesz piłkę. - postawił mnie na murawie. - Pozwolę Ci wygrać w każdej konkurencji, ale w piłce nożnej mój gen zwycięstwa Ci na to nie pozwoli. I nie, nie ma to nic wspólnego z równouprawnieniem. - dodał widząc jak oburzona otwieram usta. - Po za tym, czemu mam wrażenie, że coś ukrywasz?
- Mówisz o mojej panice? - mruknęłam. Mój dobry humor wyparował błyskawicznie.
- Właściwie to nie miałem konkretnie tego na myśli, ale tą tajemnice również chciałbym rozwikłać. Zgaduję, że boisz się burzy, prawda?
- Tak ... to znaczy ... chyba ... - uciekłam wzrokiem w bok. Oplotłam się ramionami co było instynktownym odruchem. - Nie umiem tego sprecyzować. Po prostu wpadam w panikę bo ... - zagryzłam wargę myśląc intensywnie nad kolejnymi słowami. Ujęłam dłoń chłopaka i uniosłam do mojego policzka. Pozwoliłam, aby dotknął mojej blizny. - Piorun uderzył w drzewo, którego duża gałąź się oderwała i spadła na przednią szybę samochodu. - wyszeptałam. - Miałam pięć lat.
- Martina ...
- To nic. - wzruszyłam ramionami. - Każdy ma jakąś fobię, prawda? - zaśmiałam się nerwowo. Pedro był jednak innego zdania. Objął mnie i czule ucałował czubek głowy. - Moja babcia ... ona ... to był ostatni raz kiedy ... - guła w gardle rosła z każdym kolejnym słowem.
- Cśśś ... rozumiem.
- Podczas burzy potrzebuję czegoś co odwróci moją uwagę. - wyszeptałam po chwili ciszy w jego ramionach. - Nawet zwykłej rozmowy. Wszystko się komplikuje gdy jestem sama. Próbowałam już wszystkiego, ale ta panika będzie się za mną ciągnąć do końca życia.
- Więc za każdym możliwym razem do mnie dzwoń, dobrze? Coś wymyślimy. I nie nazywaj tego fobią. - kiwnęłam głową choć tak do końca nie byłam do tego przekonana. Pedro jeszcze nie wiedział na co się porywa. Dźwięk telefonu wydobył się z jego kieszeni. Westchnął ciężko, ale odebrał połączenie. - Tak ... będę za chwilę ... za pół godziny ... ok, jesteśmy umówieni. - rozłączył się spoglądając na mnie przepraszająco.
- Wiem, rozumiem. - uśmiechnęłam się.
- Odprowadzę Cię. - wyciągnął do mnie dłoń, którą ujęłam. Nasze palce splotły się ze sobą. - Jeszcze tylko dwa mecze i koniec tego pandemicznego sezonu.
- Jeszcze tylko tydzień i koniec obozu. - zawtórowałam mu.
- Wracasz do Madrytu? - gwałtownie odwrócił twarz w moją stronę. Dostrzegłam w jego spojrzeniu panikę i rozczarowanie. Ciepło rozlało się po moim sercu, a motyle zatrzepotały swoimi skrzydełkami. Zależało mu.
- Taki był plan. - odpowiedziałam ostrożnie. - Ale ostatnio przekonałam się, że nieprzewidywalność jest zdecydowanie lepsza, więc pozostawiam tą kwestię w rękach losu. Chyba, że chcesz się wypowiedzieć w tym temacie? - zagryzłam wargę zerkając na niego kątem oka.
- Co sądzisz o całym tygodniu tylko we dwoje? Tylko ja i ty. Obojętnie gdzie. - puścił moją dłoń, aby móc objąć ramieniem. - Możemy zostać w Las Palmas albo przenieść się na moją rodzinną Teneryfę. Może to być też stolica jeśli chcesz wrócić do domu. Zrozumiem jeśli miałabyś już dość plaży i wody.
- Tylko we dwoje? Więc zdecydowanie z dala od Madrytu. - jeszcze tego brakowała, aby Beltran wtykał nos w nie swoje sprawy!
- Czyli się zgadzasz?
- Oczywiście, że się zgadzam. - zaśmiałam się. - Choćbym miała kopać z Tobą piłkę przez ten cały czas.
- Myślę, że jakoś urozmaicę Ci ten czas. - obiecał.

***

cdn.