Szczerze mówiąc byłam kompletnie zielona jeśli chodzi o tematykę Marvela i wszystkich Superbohaterów razem wziętych. Na całe szczęście Carlota okazała się być kopalnią wiedzy w tym nieznanym dla mnie świecie i to ona trzymała pieczę, aby wszystko ze sobą współgrało. Rozkładając mini babeczki ozdobione lukrową pajęczyną samego Spiermana nie potrafiłam nie uśmiechnąć się pod nosem na wspomnienie urodzin pięcioletniego Santiago podczas którego zrobiły one furorę. Byłam pewna, że słynny Ansu bez problemu dogadałby się z chłopcem w kwestii wspólnego zainteresowana co wbrew pozorom mogłoby być słodkie i urocze. W końcu faceci na zawsze zostają małymi chłopcami.
Przechodząc z salonu do kuchni, aby wyjąć piętrowy tort koloru zielonego z lodówki, kolejny raz przeglądnęłam się w dużym lustrze. Dłońmi przejechałam po satynowej sukience w białym kolorze, która opinała moje ciało. Materiał sięgał do kolan, choć rozcięcie od połowy prawego uda pobudzało wyobraźnię - oczywiście według Carloty, która wcisnęłam mi ową sukienkę w barcelońskim butiku dzisiejszego przedpołudnia. Prawdą było, że to zbawienne rozcięcie jedynie ułatwiało mi chodzenie. Włosy rozpuściłam traktując je prostownicą, a okulary zamieniłam na szkła kontaktowe. Postawiłam na naturalny makijaż, czyli taki w jakim czułam się najlepiej i najpewniej, choć ostatecznie uległam temu pomiotowi szatana, który wcisnął mi do ręki czerwonokrwistą szminkę. Na stopy wsunęłam sandałki na obcasie, a na szyi zostawiłam wisiorek z literką M, którą dostałam od dziadka na ostatnie urodziny. Czułam się dobrze w swoim wydaniu. Gdyby tylko te dłonie przestały się trząść z nerwów ...
- No, no, no ... czuję, że dzisiejszą noc spędzisz w gorących ramionach, które niestety nie będą należeć do mnie. - usłyszałam za sobą cmokanie Carloty. Poprawiając cienkie ramiączka spojrzałam z politowaniem na jej cwaniackie odbicie w lustrze. Stała w wejściu do kuchni, opierając się nonszalancko o ścianę i lustrując mnie zadowolonym spojrzeniem. - Powalisz na kolana nie jednego faceta. Jak dobrze, że Ferran z Sirą dali nam osobne pokoje ...
- Nie bądź śmieszna. - przewróciłam oczami. - Najlepiej będzie jeśli wyciągniesz tort z lodówki. - popchnęłam ją w głąb kuchni. - Trzeba zobaczyć czy Shrek ma wszystko na swoim miejscu.
- To jest Hulk! - oburzyła się diablica.
- Co za różnica? Obydwaj są zieloni. - wzruszyłam ramionami. - Oglądasz mecz? - zmarszczyłam brwi spoglądając na ekran telewizora wiszącego na ścianie przeciwległej do stołu jadalnego. Zacznijmy od tego, że kompletnie nie rozumiałam sensu jego istnienia w tym miejscu skoro jego większy brat dumnie panoszył się w przestronnym salonie obok.
- Zielona to jesteś ty w tym temacie. - prychnęła. - Musimy wiedzieć ile zostało nam czasu to przybycia pierwszych gości. Został jeszcze kwadrans meczu, więc za około dwie godziny usłyszymy dzwonek do drzwi.
- Wątpię. Tu każdy wchodzi jak do siebie. - usiadłam przy stole spoglądając na wydarzenia boiskowe. Barca właśnie prowadziła jednym golem, a operator kamery jak na złość zrobił przybliżenie na twarz Pedro. Westchnęłam bawiąc się wisiorkiem. Chwilę później przed moimi oczami pojawił się kieliszek wypełniony czerwonym winem. - Co to?
- Zasłużyłyśmy. - Carlota zajęła miejsce obok mnie i stuknęła szkłem o szkło. - Porozmawiaj z nim. - dodała dużo poważniej. Westchnęłam pociągając głębszy łyk alkoholu. Zdecydowanie potrzebowałam rozluźnienia. - Mówię serio Martina. Taka okazja może się już nigdy więcej nie powtórzyć.
- O czym mam z nim porozmawiać? Co mam mu powiedzieć? Że mimo to, że ze mną zerwał, ja żałośnie nadal go kocham? Nie chcę widzieć litości w jego oczach. - pokręciłam głową jakbym chciała pewne myśli i wspomnienia z niej wyrzucić. - A co z Lieke? Nie jestem suką, która pcha się pomiędzy dwójkę ludzi.
- Po prostu zapytaj o jego uczucia. Może chce o tobie zapomnieć ...
- Więc nie powinien robić tego w ten sposób. - prychnęłam dopijając resztki wina. - Nie powinien wykorzystywać jej uczuć. Dlaczego mnie do tego namawiasz? - zirytowałam się.
- Bo widziałam wczoraj jak na Ciebie patrzył.
- To tylko wyrzuty sumienia. Ubzdurał sobie, że głodzę się przez niego. - wzruszyłam ramionami. - Przecież wiesz dlaczego się rozstaliśmy. Nic się od tamtego momentu nie zmieniło. On nadal jest piłkarzem Barcy, a ja mam na nazwisko Figo. Gdyby tylko ... gdyby ... - szukałam odpowiedniego słowa. - Ej! - Carlota brutalnie chwyciła za mój pobródek i odwróciłam twarz ku ekranu telewizora. - Co ty robisz?!
- Kurwa! Muszą to powtórzyć! - zerwała się ze swojego krzesła. - Nie odwracaj wzroku od boiska, rozumiesz?! Musi być jakaś powtórka!
- Ale ... - nie rozumiałam jej. Barca podwyższyła wynik na 2:0 i z tego co udało mi się ustalić strzelcem bardzo ładnej bramki był Pedro. Poczułam ciepło rozpływające się po moich wnętrznościach. To było silniejsze ode mnie. - Co Ty wyprawiasz? - zaśmiałam się spoglądając na skaczącą w miejscu Carlotę.
- Patrz! - pisnęła wskazując na ekran. W zwolnionym tempie ukazana została całemu światu cieszynka Pedro. Utworzył ze swoich palców literę "M" i uśmiechnął się do kamery. Moje serce zabiło mocniej i szybciej. - M jak Lieke? - prychnęła blondynka kładąc dłonie na swoich biodrach.
- Może mama ... - wydukałam.
- Martina! Ja Cię zaraz uduszę! - zacisnęła pięści.
- Niby dlaczego miałby zadedykować tego gola mi? - spytałam choć wewnątrz wręcz trzęsłam się z emocji niczym przysłowiowa osika na wietrze. Nie chciałam sobie wmawiać niedorzecznych rzeczy, ale ostatnimi czasy Pedro karmił mnie nimi raz po raz. - Nie, nie, nie! Nie patrz tak na mnie! - pogroziłam jej palcem. - Koniec tematu!
- Porozmawiasz z nim?
- Jeśli będę miała ku temu sposobność to ok, porozmawiam. - poddałam się.
Gdy pod bramę wjazdową podjechały pierwsze taksówki, szybkim i lekko spanikowanym wzrokiem omiotłam całe pomieszczenie. Wszystko było gotowe i wydawało się być na swoim miejscu, ale zawsze wolałam się upewnić.
- Dj Balde oznajmia swoje przybycie! - do domu wparował, a raczej wbiegł rozpędzony Alejandro Balde. Nie przygotowana na to niespodziewane wejście smoka Carlota upuściła trzymaną w rękach szklankę, a ja z niedowierzaniem wpatrywałam się w chłopaka, który okręcił się wokół własnej osi niczym słynny Mick Jagger.
- Czy ty biegłeś tu z Camp Nou? - zachichotałam.
- Tak, i dopiero tu wyhamował! - w salonie pojawił się zirytowany Gavira gestykulując rękoma. - Ma zespół niespokojnych nóg.
- Przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli. - westchnęłam teatralnie zakładając ręce na piersi. - Piękne żółtko zaliczyłeś. Kompletnie niepotrzebne.
- Niewdzięcznica. - wytknął mi język. Chciałam zapytać o co mu chodzi, ale salon przecięły głośne takty starej jak świat piosenki "Cha Cha". - BALDE!
- Everybody in the party do the cha cha! Everybody broken da feel the cha cha! Hey muchacha give me your cha ... Gavira! - zapadła błoga cisza, nie licząc oburzonego krzyku ciemnoskórego. - Pod nieobecność Ferrana to ja jestem Dj-em!
- Ciekawe kto tak ustalił?! Masz gust jakby słonica Ci na ucho nadepnęła!
- W twoim przypadku nie musiałaby zbyt wysoko nogi podnosić!
- Spokojnie. Ja się tym zajmę. - usłyszałam za sobą rozbawiony głos. Zadrżałam na sam jego dźwięk. Oderwałam palce od pulsujących skroni przenosząc wzrok na Pedro. Ubrany na czarno był moim kompletnym przeciwieństwem. Kiwnęłam głową uciekając do kuchni gdzie urzędowała Carlota.
- Książę przybył? - spytała z nad telefonu. Syknęłam w jej stronę, aby była cicho. - Sira pisze, że będą za dwadzieścia minut. Mam nadzieję, że do tej pory wszyscy się pojawią. - zerknęła na salon, który powoli zaczął się zaludniać. Na całe szczęście z głośników zaczęła lecieć normalna muzyka, więc prawdopodobnie Pedro ogarnął dzieciarnię.
Ale to nie był niestety koniec kłopotów z nimi.
- Sira wiedziała co robi. - zwróciłam się do Carloty. Obydwie stałyśmy oparte o kuchenny blat cierpliwie czekając aż dwóch chłopców dojdzie do porozumienia.
Otóż szanowny pan Balde oraz szanowny pan Gavira zaczęli spierać się o to który z nich dumnie zajedzie wózeczkiem z tortem na środek salonu.
- Gdyby od nich zależała ta niespodzianka to niespodzianką by się nie nazywała, a zwykłą wtopą. Mamy jeszcze szansę gdzieś ich zamknąć?
- Wiem tylko tyle, że mamy mało czasu. Idź poszukaj księcia! - odepchnęła mnie lekko. - Albo on ich ogarnie albo ja uruchomię gaśnicę, która jest w szafie. Moje nerwy są na prawdę na granicy cierpliwości.
Westchnęłam niezadowolona, ale posłusznie weszłam do salonu wypatrując ciemnej czupryny. Ludzie połączyli się w grupki pogrążając w rozmowach. Jedni pozajmowali wolne miejsca na kanapach i pufach, inni z zachwytem przyglądali się dekoracjom i wymyślnym poczęstunkom, uwieczniając je na swoich telefonach, co nie ukrywam, sprawiło mi wiele radości. Wokół panowała atmosfera podekscytowania.
- Ty jesteś Martina, prawda? - usłyszałam za sobą nieznajomy damski głos. Odwróciłam się spoglądając na wysoką szatynkę. - Sira wspominała, że ma fachową pomoc w przygotowaniu tego przyjęcia i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Ansu będzie zachwycony.
- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy. - uśmiechnęłam się.
- Jestem Alexia. - wyciągnęła ku mnie dłoń, którą uścisnęłam. - Słuchaj, bardzo byłabym zainteresowana usługami twojej firmy.
- Ja i moja partnerka jesteśmy otwarte na propozycje i z chęcią porozmawiamy, ale w tym momencie mam mały kłopot ... a właściwie to dwa. - uciekłam wzrokiem w stronę kuchni gdzie Carlota odjechała tortem z dala od rozjuszonych kogucików.
- Gavi i Balde? - przewróciła oczami. - Co tym razem?
- Któryś z przyjaciół Ansu musi wyjechać z tortem, ale jak sama widzisz, nie doszliśmy do porozumienia kto ma czynić te honory. Szukałam właśnie Pedri'ego bo tylko on potrafi ich okiełznać. - kolejny raz rozejrzałam się po salonie.
- Widziałam go przed chwilą z Lieke. Coś jej się stało przy sukience i miał jej pomóc ... o! Tam jest! - wskazała na schody po których aktualnie schodzili roześmiani Pedro i Lieke. Moje ramiona opadły, a w żołądku poczułam bolesny ucisk. Dziewczyna wyglądała zjawiskowo w krótkiej srebrnej sukience, która idealnie podkreślała wszystkie jej walory. Długie włosy miała rozpuszczone i lekko zakręcone na końcach. Stąpając ostrożnie po schodkach trzymała się męskiego ramienia co chwile wybuchając śmiechem na słowa, które do niej kierował.
Było sobie wyższe szpilki założyć ...
- Coś się stało? - spytał Pedro podchodząc do nas.
- Nie. - wymusiłam uśmiech, choć wiele mnie to kosztowało i byłam wręcz pewna, że wyszedł z tego grymas. - Nie przeszkadzajcie sobie. - odwróciłam się na pięcie i wróciłam do kuchni. Na pytające spojrzenie Carloty jedynie machnęłam dłonią.
- Ja to zrobię. - zaraz po mnie pojawiła się Alexia. - A wy dwaj wypad! - wskazała chłopakom kierunek wyjścia. - I najlepiej zaklejcie sobie usta taśmą. Facetom za grosz nie można zaufać!
- Alexia! - oburzył się Gavi.
- Jesteś za cienki w uszach Gavira. Powiedz mi, która sekcja ma obecnie lepsze sukcesy, moja czy twoja? - biedaczek jedynie burknął coś pod nosem obrażony, po czym ostentacyjnie wyszedł pomstując pod nosem na cały babski świat.
- Już dojeżdżają! - krzyknęła Carlota gasząc światło. Był to znak, aby wszyscy zostali na swoich miejscach i w ciszy czekali na wejście solenizanta.
Obserwowałam przez okno jak brama się rozsuwa, po czym na podjeździe pojawia się samochód Ferrana. Z pojazdu wysiadła czwórka ludzi, która skierowała się ku drzwiom wejściowym. Usłyszeliśmy stłumione głosy oraz dźwięk przekręcania klucza w zamku.
- Nie zapłaciliście za prąd?
- Śmieszny jesteś Ansu. Właź dalej.
- NIESPODZIANKA!!!
Dwie godziny później impreza rozkręciła się na dobre. Zachwycony Ansu sam zabrał się za muzykę tłumacząc, że na jego imprezie urodzinowej nie można słuchać byle czego. Przy okazji połamał mi i Carlocie chyba wszystkie kości dziękując za wykonanie tak wspaniałej niespodzianki.
Wraz z Alexią, Carlotą oraz Sirą, siedziałyśmy przy stoliku popijając wino i rozmawiając o Złotej Piłce, którą dziewczyna miała za miesiąc odebrać. Z tej właśnie okazji planowała przyjęcie pełne złota za które wraz z blond włosym szatanem obiecałyśmy się zabrać.
- A będą takie babeczki? - pomiędzy mnie, a Martinez wpakował się Gavira z tacą babeczek z lukrową pajęczyną. Bez ceregieli wpakował sobie jedną do buzi i już planował zrobić to samo z następną.
- Nie masz diety? - uniosłam brew ku górze. Pokręcił głową w zaprzeczeniu. - Nie żałuję Ci, ale są też inni goście.
- Podobał Ci się mecz? - zmienił temat.
- Nie oglądałam. - nagięłam lekko rzeczywistość.
- Szkoda.
Pokręciłam głową odwracając wzrok na tymczasowy parkiet na którym roiło się od kilku osób. Po drugiej stronie salonu, na kanapie, dostrzegłam roześmianego Pedro w towarzystwie kolegów z drużyny oraz piłkarek z kobiecej sekcji. Oczywiście obok niego miejsce zajmowała niezawodna Lieke. Miałam wrażenie, że uczepiła się go niczym rzep do psiego ogona. Chciałam zamienić z nim choć kilka słów, ale było to niemożliwe do zrealizowana. A później, im bardziej dostrzegałam jak cudownie bawią się w swoim towarzystwie, ten zapał całkowicie we mnie zanikł.
Ansu zapuścił kolejna piosenkę z gatunku Reggaeton na dźwięk której Carlota klasnęła w dłonie oznajmiając wszem i wobec, że to jej ulubiona. Ku mojego ogromnemu zdziwieniu Gavi zerwał się z miejsca krzycząc, że jego również, po czym porwał blondynkę na parkiet. Błyskawicznie dołączyła do nich Sira ciągnąc za sobą nie do końca do tego przekonanego Ferrana.
Wykorzystując fakt, że Balde prawie klęczał przed upartą Alexią, aby ta z nim zatańczyła, wzięłam do rąk puste butelki po winie, aby odnieść je do kuchni.
- No chyba sobie żartujesz. - przede mną pojawił się chłopak z firmowym uśmiechem. Odebrał ode mnie butelki i odstawił na bok. - Taka ładna dziewczyna nie będzie sprzątała.
- Może chciałam zamienić na pełne?
- Sam się tym zajmę, ale najpierw proszę ładnie o choć jeden taniec. - wyciągnął ku mnie dłoń kłaniając się w pas. Zaśmiałam się, ale stwierdziłam, że czemu nie. Nie będę podpierać ścian i obserwować jak inni wspaniale się bawią. W końcu byłam młoda i wolna, miałam do tego prawo.
Pozwoliłam zaprowadzić się szatynowi na parkiet, gdzie objął mnie w tali, a ja zarzuciłam ręce na jego ramiona.
- Jestem Riqui Puig.
- Martina Figo. - odpowiedziałam obserwując jego reakcję, ale ta rewelacja nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
- Wiesz, że wygrałaś w kategorii najpiękniejsza dziewczyna dzisiejszej imprezy? - zapytał rozbawiając mnie. - Nie śmiej się. Wcale nie żartuję. - okręcił mnie wokół mojej własnej osi.
- A kto brał udział w głosowaniu? Ty, ty i jeszcze raz ty? - zapytałam, na co chłopak zaczął udawać, że liczy na palcach. - To miłe, ale obydwoje wiemy, że nie jest to prawdą.
- Zauważyłem, że nie bawisz się dobrze. Czemu? - poczułam jak opuszki jego palców jeżdżą wzdłuż mojego kręgosłupa.
- Po prostu nie lubię imprez. - odchrząknęłam.
- Powiedziałbym, że ja również, ale musiałbym skłamać. - zaśmiał się. Jego dłoń wylądowała na samym dole moich pleców. Poczułam się niekomfortowo, a moje ciało błyskawicznie zesztywniało. Myślałam, że da to chłopakowi do myślenia, ale on jakby nie zauważył mojej reakcji. - Zawsze możemy się wyrwać. Na przykład na spacer plażą? - wyszeptał nachylając się do mojego ucha.
- Wiesz ... - położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, aby lekko go odepchnąć. - Rodzice uczyli mnie, żeby nie ufać nieznajomym.
- Nie zapraszam Cię do piwnicy oglądać kotki, tylko na spacer.
- W obydwóch przypadkach jest niezainteresowana. Gdybyś nie był zapatrzony w swój nos to byś to zauważył. - pewnym ruchem zostałam odsunięta od rozbawionego szatyna. Momentalnie poczułam się bezpieczniej. - To już się robi nudne co robisz, Puig.
- Od kiedy z Ciebie taki rycerz, Pedri?
- Nie twój zasrany interes. - syknął Kanaryjczyk. Chwyciłam go za łokieć dając do zrozumienia, aby dał sobie spokój. - Nawet dzisiaj sobie nie odpuścisz?
- Nie masz swojego towarzystwa? - prychnął znudzony szatyn. - Ta dama się nudziła, więc postanowiłem urozmaicić jej czas.
- Trzymaj swoje lepkie ręce z dala od niej.
- Pies ogrodnika. - skomentował Riqui, po czym odszedł puszczając mi bezczelnie oczko. Pedro odprowadził go wściekłym spojrzeniem zaciskając w pięści swoje dłonie. Potarłam rękoma ramiona nie wiedząc co mam ze sobą w tym momencie zrobić. Odezwać się czy zwiać gdzie pieprz rośnie?
- Wszystko w porządku? - spytał brunet dużo łagodniejszym głosem. Kiwnęłam niepewnie głową. - Puig jest dość nachalny i nie rozumie słowa "nie". Myśli, że wszystkie dziewczyny które są dla niego miłe marzą, aby rozłożyć przed nim nogi. - parsknął zirytowany.
- Nie wiedziałam. - wydukałam.
- Oczywiście, że nie. Skąd miałaś wiedzieć. - westchnął. - Nie powinien już Cię zaczepiać, ale jakby coś to mów, dobrze?
- Dam sobie radę, dziękuję. Nie musisz zawracać sobie głowę. - chciałam odejść, ale poczułam jak delikatnie chwyta za palce u mojej lewej dłoni. Spojrzałam najpierw na ten subtelny uchwyt, a następnie na jego twarz z której nie potrafiłam nic wyczytać.
- Dlaczego tak mówisz? - szepnął.
- Puść mnie, proszę.
Cóż, mogłabym spokojnie sama się "wyrwać", ale byłam zbyt słaba aby to zrobić.
- Dlaczego za każdym razem uciekasz?
- Nie uciekam. Po prostu nie chcę Ci przeszkadzać.
- W czym? - zmarszczył brwi. - Aż tak mnie nienawidzisz, że nie chcesz zamienić ze mną choć paru zdań? - spytał zbolałym głosem.
- Nienawidzę? Dlaczego sądzisz, że Cię nienawidzę?
- Za każdym razem gdy próbuję do Ciebie podejść i zagadać to ty odwracasz się na pięcie albo uciekasz wzrokiem albo po prostu ucinasz jakąkolwiek chęć rozmowy. - poczułam jak czule gładzi swoim kciukiem moje palce. - A gdy już mi się uda do Ciebie przebić to złościsz się na mnie i traktujesz jak natrętną muchę. Nienawidzisz mnie i w sumie masz ku temu solidne podstawy. - puścił moją dłoń.
- Jeśli ktoś kogoś kiedykolwiek szczerze kochał to nigdy go nie znienawidzi. - szepnęłam patrząc w jego oczy. - Prawda jest taka, że łatwiej jest mi Cię unikać.
- Dlaczego? - nie rozumiał.
- Bo choć cieszę się twoim szczęściem to rozdrapuje ono moje wciąż niezabliźnione rany. - wyznałam czując jak mój głos zaczyna lekko się łamać.
- Moim szczęściem?
- Pedri! - obok nas zmaterializowała się Lieke wymachując pustą butelką po szampanie. Taktownie odsunęłam się na bok co nie uszło uwadze chłopaka. - Chodź szybciutko bo będziemy grać w butelkę! Martina, dołączysz do nas? - uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Nie, dziękuję. To nie moje klimaty. Ale bawcie się dobrze. - próbowałam zmusić swoje usta do uśmiechu. - To ja ... - odchrząknęłam wskazując za siebie. Chciałam jak najszybciej zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Szkoda. - dziewczyna na prawdę wydawała się być zawiedziona moją odmową. - A ty się pospiesz! - strzeliła bruneta w ramię, po czym w podskokach udała się do ich wspólnych znajomych.
- Jest bardzo piękna i zdolna. - odprowadziłam ją wzrokiem. - Pasujecie do siebie w każdym aspekcie.
- Co? - Pedro jakby wyrwał się z letargu. Miał minę jakby styki w jego głowie nagle się połączyły i uzyskał odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania.
- Nie każ jej czekać. - kiwnęłam głową w stronę gdzie zniknęła szatynka czując jak co raz ciężej mi się oddycha. Nie chciałam się przed nim rozpłakać. Nie przeżyłabym tego. - Idź, dam sobie radę.
Widząc, że nie ma zamiaru wykonać jakiegokolwiek kroku, a jedynie wpatruje się we mnie jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu, postanowiłam sama odejść. Nie miałam ochoty przeciskać się przez tłum ludzi w salonie, aby wyjść przez drzwi tarasowe na ogród, więc kroki skierowałam w drugą stronę, ku drzwiom wejściowym. Zamknęłam je za sobą i głęboko odetchnęłam.
Oplotłam się ramionami schodząc na podjazd. Oddychałam głęboko chcąc odgonić falę płaczu, która za wszelką cenę chciała dać o siebie znać. Przymknęłam powieki przywołując w głowie słowa mamy, która przy każdym naszym załamaniu powtarzała formułkę :
Jestem super kobietą. Jestem silna. Jestem fenomenalna. Jestem wystarczająca. Jestem zraniona, ale nadal piękna.
Niebo zagrzmiało, a ja w przerażeniu uchyliłam swoje oczy. Błyskawica rozjaśniła wszystko wokół mnie. Dopiero teraz zorientowałam się, że jestem prawie cała mokra. Głośna muzyka w salonie kompletnie zagłuszyła pierwsze odgłosy nadchodzącej burzy, a ja, targana silnymi emocjami, nawet nie zauważyłam, że wpakowałam się w sam jej początek.
Moje nogi wrosły w kostkę na podjeździe. Nie potrafiłam wykonać żadnego kroku. Ale nie czułam strachu. Po raz pierwszy burza była moim sprzymierzeńcem. To, co się działo na niebie, miało swoje odzwierciedlenie w moim wnętrzu. Czyżbyśmy po raz pierwszy się rozumiały? Czyżby chciała wynagrodzić mi cały dotychczasowy strach zabierając ból z dala ode mnie? Pomóc mi zatuszować łzy, które runęły wraz z gęstymi kroplami deszczu?
- Ona nie jest i nigdy nie będzie tobą.
Słowa te zmieszały się z kolejnym głośnym grzmotem. Czyżbym już do końca zwariowała i zaczęła rozmawiać ze swoim największym życiowym strachem?
Zadrżałam.
Zostałam opleciona opiekuńczymi ramionami.
***
Panowie piłkarze to naprawdę idealny przykład na to, że faceci nigdy nie przestają być dziećmi :D Aż dziw bierze, że tort przetrwał kłótnie, że nikt nie zerwał dekoracji i że wszyscy żyją :D
OdpowiedzUsuńCarlota miała rację mówiąc Martinie, że musi szczerze porozmawiać z Pedro, bo takie zadręczanie się na pewno nie przyniesie upragnionych odpowiedzi. W dodatku Pedro zadedykował jej gola, nie mam co do tego wątpliwości, ale za to Martina zaczęła mieć kolejne. Gdyby jej nie kochał, to nie byłoby tej dedykacji, ale skąd Martina mogła o tym wiedzieć, skoro jest Lieke? Lieke, która... co? Może jest tylko przyjaciółką Pedro? Rozumiem doskonale Martinę, że się wycofała widząc ich razem. Ten widok ją bolał. A Pedro... Pedro nie rozumiał, czemu blondynka go unika i traktuje jak traktuje, ale w końcu połączył fakty i wybiegł za nią w samą burzę. A jego słowa? Na pewno były prawdą, a nie przewidzeniem Martiny ;3