sobota, 15 kwietnia 2023

4.2 "Last night, all I think about is you ..."

Przylepie?
Skąd Gavira wiedział o przylepie?
Pedro mnie potrzebował w chwili załamania? Dlaczego?
I co to znaczy, że potrzebowali mnie obaj?!


Od dwóch tygodni w mojej głowie szalała, jak na ironię losu, istna burza mózgów. Tysiące myśli, tych niedorzecznych i tych bardziej racjonalnych, przelatywało w tą i z powrotem zderzając się co chwilę ze sobą, wywołując tym wyładowania elenktyczne, to jest mój nieznośny i tępy ból głowy. Za nic w świecie nie potrafiłam znaleźć punktu zaczepienia. Daniela i Carlota próbowały mi pomóc rozwikłać tą zagadkę, ale koniec końców obydwie okazały się być bezużyteczne ze swoim brakiem obiektywizmu i nienawiścią skierowaną w stronę Lieke. To miłe, że brały moją stronę, ale było coś w tej dziewczynie, co nie pozwalało mi tak do końca darzyć ją niechęcią. Owszem, byłam zazdrosna, ale miałam również świadomość tego, że nie jest ona niczemu winna. Jeśli dał jej do zrozumienia, że wpadła mu w oko, to miała ona pełne prawo do odważniejszych gestów skierowanych w jego stronę. Musiałam się z tym pogodzić mimo iż sprawiało mi to wiele bólu.
Javier, widząc moją skwaszoną minę, uznał że powinnam zacząć chodzić na randki. I owszem, w ciągu roku dostałam ze dwie, może ze trzy propozycje wyjścia na kawę bądź do kina, ale za każdym razem uprzejmie odmawiałam. Nigdy nie byłam zwolenniczką słynnego motta "klin klinem". Uważałam, że jest to niesprawiedliwe w stosunku do osoby, która niewinnym spotkaniem mogła narobić sobie niepotrzebnych nadziei. Nie byłam gotowa na nowy związek. Chciałam najpierw uporać się z dotychczasowymi uczuciami, które jak na złość zakorzeniły się w moim naiwnym sercu. Nie chciałam na każdym kroku porównywać innych chłopaków do Pedro.
A co do niego samego ... swoim zachowaniem wcale nie pomagał mi w pogodzeniu się z rzeczywistością. Sam przecież zakończył nasz związek, a mimo to chciał nadal przebywać w moim towarzystwie. Rozmawiać ze mną. Dbać o mnie. Wspierać. Ale nie było mowy o przyjaźni ...
Nie byłam głupią blondynką, wiadoma myśl pojawiła się w mojej głowie ... co jeśli on nadal czuje to samo co ja? Co jeśli ... nie, to niedorzeczne. Nie mogłam sobie tego wmawiać, miałam w końcu o nim zapomnieć! Przecież obok niego była Lieke. W jej towarzystwie czuł się bardzo swobodnie i nie czuł presji związanej z obecnością swojej byłej dziewczyny obok. Nie dbał o moje uczucia, więc niemożliwym było, aby nadal mu na mnie zależało.
Ugh, ten cholerny Gavira namieszał mi w głowie!
- Klientka chce się z nami umówić w restauracji Bloom de Salvador Bachiller. Mam nadzieję, że nie masz jutro planów, a nawet jeśli, to je natychmiast odwołaj! - podekscytowana Carlota zakryła telefon dłonią. Wyrwała mnie tym od wpatrywania się w ekran monitora, który zdążył w międzyczasie zgasnąć. - Bardzo jej zależy na poufności.
- Kto to? - szepnęłam marszcząc brwi. - Królowa Letycja?
- Nie, księżniczka Eleonora chce urządzić zakrapianą alkoholem imprezę z powodu utraty przez siebie dziewictwa. - przewróciła zirytowana oczami.
- Jako następczyni tronu nie powinna pozostać dziewicą do ślubu? - podjęłam idiotyczną grę z tym blond włosym szaleńcem potocznie nazywanym moją partnerką biznesową. - Po za tym, jest nieletnia. Nie chcę mieć króla Hiszpani na karku. - prychnęłam odchylając się na swoim wygodnym krześle.
- Będziemy punktualnie. - obiecała kobiecie po drugiej stronie linii. Rozłączyła się i ze świstem wypuściła powietrze ze swoich płuc. - Serio sądzisz, że musi zostać dziewicą do ślubu?
- Lecz się! - rzuciłam w nią zgniecioną kartką papieru. - Kto dzwonił?
- Młoda kobieta. Powiedziała, że chciałaby urządzić przyjęcie urodzinowe dla przyjaciela i jest zainteresowana usługami naszej firmy. Zaprosiła nas na lunch, abyśmy wspólnie przedyskutowały szczegóły i pomogły rozwinąć pomysł, który zakiełkował w jej głowie.
- Przedstawiła się?
- Martinez ... ? - przeczytała swoje bazgroły na kolorowej karteczce. - Nie zrozumiałam imienia.
- Aj Carlota. - jęknęłam kręcąc głową. Podeszłam do ekspresu czując, że mój organizm potrzebuje kofeiny. Czułam się o wiele lepiej niż dwa tygodnie temu. - Wspomniałaś coś o poufności.
- Jej przyjaciel to podobno znana osoba.
- To bez znaczenia. - wzruszyłam ramionami. - Przecież publikując efekty naszej pracy nie oznaczamy klientów. Niektórzy są zbyt przewrażliwieni. - westchnęłam wracając z kubkiem do swojego biurka. Ruchem myszki "obudziłam" swój ekran.

Kolejnego dnia kroczyłam z Carlotą u boku w stronę jednej z najbardziej znanych i lubianych restauracji w stolicy Hiszpanii. Bloom de Salvador Bachiller był typowo kobiecym miejscem, wyjętym prosto z baśni Disneya. Mężczyźni raczej omijali go szerokim łukiem dostrzegając pastelowe kolory, w tym różowy, który był tym najbardziej dominującym. Piękne kwiatowe aranżacje przywoływały mi na myśl kwitnące drzewa wiśni w Japonii, a tunel prowadzący do głównej sali kwiatową aleję w ogrodach pałacowych. Nie śmiałabym nawet nazwać tego miejsca "cukierkowym". Było piękne i eleganckie, w sam raz na kobiecie spotkania.
- W przyszłym tygodniu musimy spotkać się z matką Beltrana. To najwyższy czas, aby wybrać kwiaty na przyjęcie zaręczynowe. - przypomniałam Carlocie. - Będzie to ciężka przeprawa bo ta kobieta uwielbia stawiać na swoim.
- Podziwiam Danielę, że zdobyła jej zaufanie.
- Jako jedyna na świecie zdołała postawić do pionu Beltrana, więc ta kobieta musiała pokochać ją od pierwszego wejrzenia. - zachichotałam. - Wiemy w ogóle kogo szukamy? - szepnęłam rozglądając się uważnie po sali. Moim obiektem była samotna młoda kobieta, która czekała na swoje towarzystwo, czyli na nas. Zmarszczyłam lekko swoje brwi dostrzegając ją na końcu sali. - To ona? Wydaje się być znajoma.
- Macha do nas, więc to ona. - Carlota z uśmiechem odwzajemniła gest. Ruszyłyśmy w stronę naszej klientki, która podniosła się z krzesła. W mig zrozumiałam kim ona jest. Miałam ochotę trzepnąć Carlotę w tą pustą łepetynę!
- Witaj Sira. - starałam się ze wszystkich sił, aby mój uśmiech nie był wymuszony. - Nie sądziłam, że to ty do nas zadzwoniłaś. - posłałam dość wymowne spojrzenie Carlocie, która dopiero w tej chwili zrozumiała jaką gafę strzeliła.
- Na prawdę? - brunetka była zaskoczona. - Myślałam, że jak się przedstawię to będziecie wiedziały kim jestem. Usiądźcie proszę.
- Przepraszam, czasami jestem zakręcona.
- Aha, czasami. - mruknęłam z ironią pod nosem zajmując swoje miejsce. - Nic się nie stało. Na prawdę miło Cię widzieć. - chciałam być uprzejma. Zresztą, ta dziewczyna nic złego mi nie zrobiła. Po prostu nie zdawała sobie sprawy, że nie powinnam przebywać w kręgu jej znajomych. - Carlota wspominała, że chciałaś urządzić przyjęcie urodzinowe dla przyjaciela.
- Tak. - na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. - Chodzi o kolegę Ferrana z drużyny. - zimny dreszcz przebiegł przez mój kręgosłup na te słowa. Carlota również zagryzła nerwowo wargę. Doskonale wiedziałam, że do urodzin Pedro pozostał ponad miesiąc, ale przecież los nie mógł być dla mnie aż tak okrutny, prawda? - Ansu Fati, może kojarzycie? - ściszyła swój głos, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Owszem. To dość znane nazwisko w Hiszpanii. - przytaknęłam.
- Bardzo chcielibyśmy, aby to przyjęcie było niespodzianką dla niego. Zdecydowaliśmy również, że zorganizujemy je w naszym domu, w Barcelonie. Zajmujecie się zamówieniami spoza Madrytu, prawda? - spytała niepewnie, na co kiwnęłam lekko głową. - To wspaniale! Gdy Pedri opowiedział nam czym się zajmujesz nie omieszkałam nie spojrzeć na waszą stronę internetową. Byłam zachwycona waszym gustem!
- Bardzo nas to cieszy. Wspomniałaś mi przez telefon, że masz pomysł na tematykę. Możemy ją poznać? - spytała Carlota. Ja byłam niestety na etapie przetwarzania słów "Pedri opowiedział nam czym się zajmujesz ...".
- Cóż, Ansu to dzieciak. - przewróciła oczami. - Zresztą, jak każdy facet. Uwielbia superbohaterów, więc pomyślałam, że może mogłybyśmy coś zorganizować w tym stylu?
- Marvel i te sprawy?
- Otóż to!
W tym momencie podeszła do nas kelnerka pytając o zamówienie. Zgodnie zamówiłyśmy po kawie i kawałku malinowego ciasta. Wyciągnęłam swój notes i starannie zapisywałam pomysły, jakie wpadły do naszych głów. Nie byłam zachwycona tym zleceniem, ale musiałam zachować się jak na profesjonalistkę przystało. Po za tym, bardzo ucieszył mnie fakt, że Sira wybrała nas spośród podobnych firm w całej Hiszpanii. Miałam tylko nadzieję, że Pedro nie maczał w tych palców.
- Plan jest taki. - dziewczyna dopiła swoją kawę. - Tego dnia mają mecz o 18 na Camp Nou. Po jego zakończeniu Ferran zgarnie Ansu i zabierze go do nas do domu. Aby reszta gości dotarła przed nimi, wcześniej zahaczają o mieszkanie mojej przyjaciółki pod pretekstem odebrania dla mnie czegokolwiek. Ferran troszkę ponarzeka jakim to jest pantoflem, Fati się z niego ponabija, ale ostatecznie zjawą się na miejscu.
- Widzę, że wszystko obgadaliście. Doskonale.
- Dogadujemy się z Ferranem we wszystkim. - zarumieniła się uroczo. - Ile potrzebujecie czasu, aby wszystko przygotować?
- Jeśli wszystkie dekoracje będziemy miały zamówione i odebrane to sądzę, że możemy zacząć dzień wcześniej, czyli w piątek. W sobotę zajmiemy się jedzeniem i dopięciem wszystkich detali na ostatni guzik. - oznajmiłam odkładając ołówek. - Znikniemy zanim pojawią się pierwsi goście.
- Nie mogę się doczekać!

*


Dwa tygodnie później wylądowałyśmy na lotnisku w stolicy Katalonii. Pogoda dopisywała, tak samo jak nasze humory. Byłam podekscytowana kolejnym wyzwaniem i nie mogłam się doczekać kiedy wraz z Carlotą przerodzimy nasze szkice w prawdziwe i oryginalne dekoracje urodzinowe. Bo będąc szczerym, nawet dorośli pragnęli choć jeden dzień poczuć się jak dzieci. Kolorowe i zabawne balony jedynie w tym pomagały. Uwielbiałam sprawiać radość swoim klientom, a ich szerokie uśmiechy oraz świecące się z podekscytowania oczy jedynie utwierdzały mnie w tym, że wykonuję coś dobrze. Że taka firma ma sens. Miałam ogromną nadzieję, że Ansu będzie zachwycony przygotowaną dla niego niespodzianką, choć jak sama Sira wspomniała, potrafił cieszyć się z nawet najmniejszej rzeczy.
- Gdzie ona jest? - kolejny raz szukałyśmy naszej klientki, która obiecała odebrać nas z lotniska. Ciągnąc za sobą podręczne walizki, rozglądałyśmy się wokół, szukając brunetki wśród tłumu podróżujących. - Mogłyśmy same zamówić taksówkę. Nie byłoby zamieszania. - westchnęłam ciężko zniecierpliwiona.
- Spokojnie, na pewno gdzieś tu jest.
Chciałam odpowiedzieć, ale nagle stanęłam jak wryta. Przed moimi oczami pojawiła się kartka z napisem "Przylep". Trzymał ją w rękach doskonale znajomy mi chłopak z kapturem na głowie oraz maską zasłaniającą mu pół twarzy. Jego oczy wręcz biły pewnością siebie i cwaniactwem, na co moje przewróciły się z irytacji.
- Serio, Gavira? - mruknęłam podchodząc bliżej niego. - Myślisz, że nikt Cię nie pozna skoro ja z daleko dostrzegłam twoje kacze nóżki? - rzuciłam tekstem zapożyczonym od Stelli.
- To wyzwanie rzucone mi przez Torresa. Zresztą, jak sama widzisz, tylko ty mnie rozpoznałaś. Przyznaj się, że tęskniłaś. - puścił mi oczko.
- Fakt, usychałam z tęsknoty.
- Dlatego tu jestem. - chwycił w swoje dłonie rączki od naszych walizek. - Ferran czeka na parkingu. - skinął głową w stronę wyjścia z lotniska. Ruszył pierwszy, a my za nim, wcześniej rzucając sobie zaskoczone spojrzenia. Okazało się, że samochód Siry nagle odmówił posłuszeństwa, więc Ferran bez problemu pojawił się na lotnisku zaraz po treningu. Gavira słysząc gdzie jedzie wskoczył mu na przednie siedzenie.
- Też jesteś zamieszany w organizację przyjęcia? - spytałam gdy pakował nasze walizki do bagażnika. Przytaknął. - A czy ... - zacięłam się zagryzając dolną wargę.
- Wie o przyjęciu, ale nie wie o tobie. Mam mu powiedzieć?
- Nie.
- Mam dla Ciebie prezent. - zamknął bagażnik i na całe szczęście nie ciągnął niewygodnego dla mnie tematu. Zmarszczyłam brwi patrząc jak wyciąga z kieszeni bluzy różową smycz do telefonu. Prychnęłam, ale nie potrafiłam się nie uśmiechnąć. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, które będą albo już były. Używaj tego mądrze, a szczególnie wtedy gdy dzwonię.
- Wyjaśnisz mi kiedyś tą całą sytuację czy do końca swoich dni mam żyć z niedomówieniami? - spytałam odbierając od niego podarunek.
- Pytasz nieodpowiedniej osoby.
- On nie wiedział, że w ogóle do mnie zadzwoniłeś. Po za tym chciałabym poznać twoją wersję wydarzeń.
- Poznasz, ale pod warunkiem, że on opowie Ci swoją. - otworzył mi drzwi od samochodu w którym siedzieli Ferran z Carlotą, niecierpliwie na nas czekając. - Przepraszam, że byłem trochę ostry w Madrycie, ale szlag mnie trafia jak ludzie z błahych powodów robią dramę. - szepnął.
- Jesteś jedną wielką zagadką Gavira.
- A mówią, że jestem kurduplem. - puścił mi oczko. Zaśmiałam się kręcąc głową i zajmując swoje miejsce na tyle pojazdu. Carlota uniosła swoje brwi dając mi do zrozumienia, że oczekuje wyjaśnień.

Ferran i Sira mieli przepiękny dom z cudownymi widokami. Panorama Barcelony wyglądała magicznie z ich panoramicznych okien. Z jednej strony domu można było spoglądać na miasto, a z drugiej na Morze Śródziemnomorskie. W porównaniu z moim małym mieszkankiem na ostatnim piętrze ich "cztery ściany" były po prostu pałacem. Ale to nie była jedyna rzecz, której im zazdrościłam.
Bardzo dużo łączyło mnie i Sirę Martinez. Jej ojcem również był piłkarz, który grał zarówno w FC Barcelonie, jak i w Realu Madryt. I choć jego kariera sportowa potoczyła się w przeciwną stronę, faktem jest iż dokonał tego samego wyboru, a przenosiny z jednego klubu do drugiego pozostawiły duży niesmak pośród Madridismo. Wiedząc, że Ferran i Sira są uwielbiani przez Cules, nie mogło nie przejść mi przez głowę słowo "hipokryzja". Ja zostałabym odrzucona za coś za co Sira była kochana. I choć sama dziewczyna jak i jej chłopak nie robili problemu z powodu mojego nazwiska, wręcz obdarzając mnie sympatią, nie mogłam pozbyć się ukucia zazdrości i lekkiej frustracji gdy spoglądałam na ich szczęście.
- Może lepiej skoczę do sklepu? - Ferran podrapał się po głowie spoglądając na drabinę o którą poprosiłam. - Zostawiła ją przez przypadek ekipa remontowa, ale nie wydaje się mi być stabilna. - potrząsnął nią lekko.
- Daj spokój. Nie jestem jakimś słoniem pod którym nagle się załamie. - zaśmiałam się. - Nie będziesz specjalnie kupował drabiny bo muszę przypiąć kilka balonów. Jedno z was po prostu ją przytrzyma. Na razie zajmijcie się z Gavim przesuwaniem kanapy.
- Miałem zajmować się nadmuchiwaniem balonów, a nie siłową pracą. - najmłodszy z towarzystwa wydął w niezadowoleniu swoje pyskate usta, bawiąc się przy tym nadmuchaną literką B.
- Sam jesteś balon. - Ferran strzelił go po głowie. - Jakbyś nie zauważył dostarczono je nadmuchane. To nie jest szkolny karnawał, więc zaprzestań swojej dziecinnej zabawy i chodź mi pomóc. - machnął w stronę kanapy. - Gdzie ją przesunąć?
- Najlepiej pod ścianę, aby było więcej miejsca do tańczenia. - zauważyła Carlota skanując uważnie salon. - O! Tam będzie idealnie.
- Nie było bliższego kąta? - mruknął niezadowolony Gavira.
- Wiedziałem, że tak będzie. - westchnął ciężko Torres. - Przewidziałem twoje humorki i wezwałem posiłki. Pedri i Balde powinni zaraz tu być. - ostentacyjnie usiadł na kanapie zakładając swoje ręce na torsie. Z moich rąk wyleciała taśma samoprzylepna, Carlota zamarła w półkroku, a Gavi zakrztusił się powietrzem. Spojrzeliśmy po sobie niczym spłoszone zające pod miedzą. - Co jest? - Torres zmarszczył czoło. Tylko głupi nie zauważyłby gęstej atmosfery, która nagle się utworzyła.
Żadne z nas nie zdążyło odpowiedzieć ponieważ drzwi wejściowe szeroko się otworzyły, a przez próg przeszło dwóch młodych mężczyzn. Obydwaj byli roześmiani popychając się co chwilę. Przełknęłam ciężko ślinę.
- Torres! Martinez! Moglibyście nauczyć się zamykać drzwi na klucz bo nie chcielibyśmy was zastać w dwuznacznej sytuacji! - zawołał ciemnoskóry.
- Drzwi zostały zainstalowane po to, aby goście w nie pukali przed wejściem! - odkrzyknął im gospodarz.
- Pukać to ja wolę ... oh! Dzień dobry! - nieznajomy mi chłopak, prawdopodobnie wspomniany wcześniej Balde, stanął jak wryty na widok mój i Carloty. Nie speszył się w ogóle, był raczej zaskoczony naszą obecnością. Idący za nim Pedro odepchnął go lekko na bok i wparował z uśmiechem do salonu. Automatycznie jego spojrzenie spoczęło na mnie, jakbym była co najmniej jedyną osobą w tym pomieszczeniu!
- Martina?
- Hej. - odchrząknęłam. Dla niepoznaki chwyciłam w swoje ręce pierwsze z nadmuchanych literek, które wspólnie miały tworzyć napis "Happy Birthday Ansu", po czym odwróciłam się w stronę drabiny.
- Serio, Ferran? - dziękowałam w duchu Bogu, że sprowadził z powrotem do salonu Sirę, która jeszcze przed chwilą opuściła nasze towarzystwo z powodu telefonu od matki. - Wezwałeś Pedriego, który ma kontuzję do przesuwania mebli? - kątem oka obserwowałam jak dziewczyna kręci z niedowierzaniem głową. - Już się za sobą stęskniliście, tak? Oczywiście bardzo miło Cię widzieć Pedri, ale jedyne co masz robić to siedzieć na tyłku i ich pilnować.
- Nie jestem połamany. Mogę wam pomóc.
- Sira ma rację stary. Sami zajmiemy się meblami, a ty w tym czasie ... o! Już wiem! Trzeba Martinie potrzymać drabinę bo wydaje się być niestabilna. Znaczy się drabina! - dodał widząc moją minę. Boże, gdyby tylko wiedział, że jego słowa mogłyby bez problemu tyczyć się w tym momencie mnie.
- Nie ma problemu. - spojrzał na mnie jakby czekając na mój sprzeciw. Kiwnęłam lekko głową poddając się. Nie miałam wyjścia. - Gdzie ją przesunąć? - spytał podchodząc bliżej mnie.
- Jaka to kontuzja? - szepnęłam mierząc go wzrokiem.
- Mięśniowa. - skrzywił się lekko.
- Więc masz tylko stać i trzymać, dobrze? Żadnego nadwyrężania się. - oznajmiłam sama chwytając za drabinę. Byłabym naiwna sądząc, że mnie posłucha. Zrobił to samo co ja, tyle że pewniej. - Pedro! - syknęłam.
- To tylko drabina
- Więc mogę zrobić to sama.
- Odsuń się uparciuchu i powiedz mi gdzie ma to stanąć. - wcale się nie odsunęłam. Chwycił mnie w tali i zrobił to sam! Prychnęłam zirytowana, ale posłusznie wskazałam mu miejsce pod odpowiednią ścianą. - Rzeczywiście wydaje się być niestabilna. Skąd Torres ją wytrzasnął? Z odzysku? Nie wiem czy to dobry pomysł, abyś na nią wchodziła.
- Przesadzacie obydwaj. - wspięłam się na pierwszy szczebel. Zadrżałam czując jak Pedro staje za mną i obejmuje moją sylwetkę chwytając drabinę po obu stronach. - Wszystko jest w porządku. - na drugim szczeblu coś zatrzeszczało, ale nie zwróciłam na to większej uwagi.
- Byłaś na badaniach?
- Oczywiście. Po kimś musiałam odziedziczyć tą upartość i okazuje się, że własny ojciec mi ją przekazał. - mruknęłam wyciągając swoje ręce. Za nisko. Wspięłam się na trzeci szczebel. Dziwnie się czułam z myślą, że twarz Pedro i mój tyłek są na tej samej wysokości.
- I?
- I nic mi nie dolega. - westchnęłam. - Zwykłe przemęczenie. Przyznaję, trochę się zaniedbałam skupiając na pracy i nauce, ale wyciągnęłam wnioski. Jem regularnie. Nie żeby wszyscy wokół mnie nie pilnowali. - dodałam ironicznie rozbawiając go. - A ty? Co się stało? Przemęczenie materiału?
- Można tak powiedzieć.
- To musiało się tak skończyć, wiesz? Nie jesteś robotem.
- Wiem, ale czasami lepiej rzucić się w wir pracy niż za dużo myśleć. Było mi to jedynie na rękę w ostatnim czasie. - dodał szeptem.
- Podasz mi proszę taśmę? - odchrząknęłam nie wiedząc co powiedzieć. Fakt faktem ta taśma na prawdę była mi potrzebna w tym momencie bo przez niego kompletnie o niej zapomniałam. Skinął głową i puścił drabinę. Poczułam jak ta lekko zadrżała, więc automatycznie chwyciłam się mocniej. To był błąd. Jedna z nóżek pękła, a ja w trybie natychmiastowym zaczęłam spadać. Nawet nie zdążyłam krzyknąć.
- Mam Cię! - mocne ramiona owinęły się wokół mojego ciała. Zadrżałam czując znajomy dotyk i zapach drugiego ciała. Osobnik który mnie uratował błędnie zinterpretował tą reakcję. - Spokojnie. Jestem tu. Nic Ci nie grozi. - wyszeptał. Czułam jak serce wali mu niczym przysłowiowy młot.
- Mówiłem, że ta drabina jest do bani! - podbiegł do nas wystraszony Ferran. Miałam wrażenie, że Pedro niechętnie postawił mnie do pionu i zabrał swoje ramiona. - Nic Ci się nie stało? - spytał zmartwiony.
- Nie. Wszystko w porządku. - zmusiłam się do uśmiechu. - Dziękuję Pedri. - zwróciłam się do Gonzaleza. - Najwidoczniej się myliłam i jestem ciężka jak słoń. - zaśmiałam się nerwowo.
- Ja może jednak pojadę po inną drabinę ...
- U mnie w garażu jest nowiusieńka. - wtrącił się Balde. - Gdybyście wspomnieli o tym wcześniej nie trzeba by było ratować z damy w opresji. No, chyba że Ci to było na rękę Pedri. - trącił żartobliwie chłopaka w bok. - Bierz kluczyki Torres i jedziemy do mnie.
Po wyjściu chłopaków pozostała dwójka usiadła na przesuniętej kanapie i pogrążyła się w prywatnej rozmowie. Doskonale wiedziałam czego ona dotyczyła bo raz jeden, a raz drugi spoglądali w moją stronę. Wcale nie czułam się z tym komfortowo.
- Mam problem. - obok mnie i Carloty pojawiła się Sira. - To znaczy ... to nie jest aż tak wielki problem zważając na fakt, że chciałam wam coś zaproponować.
- Co się stało?
- Dzwonił do mnie Ansu i zapytał czy mogłabym towarzyszyć jego przyjaciółce podczas jutrzejszego meczu. - zaczęła ściskając w dłoni swój telefon. - Przyjaciółka to oczywiście pojęcie względne bo przyjaciółek nie rozbiera się wzrokiem ... chyba. - marszcząc czoło spojrzała w stronę Pedro i Gavi'ego jakby zastanawiając się czy kiedykolwiek odważyli się pomyśleć o niej w ten sposób. - Nie ważne. - machnęła ręką. - Chodzi o to, że nie mogłam mu odmówić. Problem polega na tym, że nie mogę tu być przed nim.
- Rozumiem. Może daj klucze Balde? Albo któremuś z tej dwójki? - skinęłam głową na chłopaków.
- Niby mogłabym ... - zaczęła powoli patrząc na nas uważnie. - Ale wpadliśmy z Ferranem na pewien pomysł. Mieliśmy wam to zaproponować we dwoje, ale nie ma na to czasu. Chcielibyśmy bardzo, abyście zostały na imprezie.
- My? Ale Ansu nas nie zna ...
- Oh, uwierz mi, ale na tej imprezie będzie sporo takich ludzi. - zaśmiała się. - Myślę, że bardzo chciałby poznać osoby, które przygotowały dla niego tą niespodziankę.
- No nie wiem ... - spojrzałam na Carlotę szukając ratunku. Blondynka aktualnie wpatrywała się w kanapę myśląc nad czymś intensywnie. - Prawda?
- Czemu nie? - wzruszyła ramionami. - Będzie nam bardzo miło. Do Madrytu i tak wracamy dopiero w niedzielę.
Ona chyba sobie ze mnie żartuje ...
- Cudownie! - Sira wręcz podskoczyła w miejscu. - Będę o wiele spokojniejsza jeśli to wy wszystkim się zajmiecie. Chłopakom nie ufam za grosz! Same widziałyście jak się spierają o byle głupotę. Niczym baby na bazarze! Zaczną się kłócić i nawet nie zauważą jak Ansu wejdzie do domu, i tyle z niespodzianki!

Gdy wróciłyśmy z Carlotą do hotelu zapytałam dlaczego zgodziła się na ten absurd. Odpowiedziała wymijająco, że nareszcie będę miała okazję, aby szczerze porozmawiać z Pedro i zadać mu nurtujące mnie od pewnego czasu pytania. Szczerze w to wątpiłam. Nawet nie wiedziałam czy jestem w pełni gotowa, aby poznać odpowiedzi.
Leżąc w swoim łóżku nadsłuchiwałam odgłosów nocnego życia Barcelony. Myślałam o nim. Podobnie jak wczorajszej nocy, tej sprzed tygodnia i sprzed miesiąca. Jak każdej innej. Byłam w Barcelonie, tak blisko niego, a jednocześnie tak daleko ...

***


1 komentarz:

  1. Gavi pojawił się niczym tornado i zasiał w głowie Martiny jeszcze większe wątpliwości. A mówią, że to kobiety są tajemnicze. Dobre sobie! :D
    Zakręcona i zakochana Carlota przyjęła zamówienie, ale dokładnie nie wiedziała od kogo :D Wszystko zdarzyć się może! I okazało się, że to znajoma twarz postanowiła poprosić dziewczyny o zorganizowanie przyjęcia niespodzianki. Martina i Carlota oczywiście nie mogły odmówić i takim sposobem znalazły się w Barcelonie w gronie przerośniętych i pyskujących dzieciaków, czyt. piłkarzy :D Wcześniej Gavi rozbawił mnie do łez tym prezentem dla Martiny; jak widać nie rzuca słów na wiatr! Strach się bać, także niech Martina lepiej nie rozstaje się ze swoim telefonem, bo kto wie na jaki szalony pomysł może on jeszcze wpaść :D
    Oczywiście w całej tej zgrai nie mogło zabraknąć Pedro, który przybył w odpowiednim momencie, by uratować Martinę przed bolesnym upadkiem! Swoją korzyść też z tego miał, już ja go znam ^^
    Dziewczyny mają zostać na przyjęciu? Już zacieram ręce :D

    OdpowiedzUsuń